Lisa Sanders – córka piekarza, młoda gospodyni domowa
Marcus Petterson – syn drukarza
Joel Sanders – piekarz, gospodarz ziemski
Hedwig Sanders – żona piekarza, gospodyni ziemska i domowa
Edmund Sanders – syn piekarza, starszy brat Lisy, uczący się
fachu
Karl Sanders – syn piekarza, starszy brat Lisy, uczący się
fachu
Ernestine Sanders – córka piekarza, starsza siostra Lisy, młoda
gospodyni domowa
Joan Sanders – córka piekarza, starsza siostra Lisy, młoda
gospodyni domowa
Noreen Sanders – córka
piekarza, młodsza siostra Lisy, młoda gospodyni domowa
Urodziła się w bardzo
niespokojnych czasach, gdy na ziemiach Nowego Świata toczyła się wojna z
Francuzami i Indianami o ostateczne panowanie. To był ciepły dzień, 14 czerwca
1755 roku, gdy Hedwig, żona lokalnego piekarza, wydała na świat swoje piąte już
dziecko, trzecią córeczkę. Rodzinie Sanders nie wiodło się najgorzej, posiadali
w końcu własny sklep, własną pracownię i własny skrawek ziemi, na którym mogli
uprawiać wszelakie rośliny. Można więc stwierdzić, iż mimo ogólnego ucisku
spowodowanego wojną, wiodło im się całkiem dobrze i przyjemnie.
Ale mimo pozornego szczęścia,
rodzina państwa Sanders o wiele bardziej niż sobą była zajęta pracą i
utrzymaniem rodzinnego majątku. Taka jest cena sukcesu i dobrobytu – wszelkie uczucia,
wszelkie więzi i cała miłość schodzą na drugi plan, ustępując miejsca
pieniądzom. Tak więc Lisa nawet nie mogła powiedzieć, że zna własna matkę czy
też rodzeństwo.
Co innego, jeśli pomyślała o
Marcusie Pettersonie. Marcus był młodym, zdolnym i całkiem zamożnym
młodzieńcem, szkolonym w fachu drukarza przez ojca. Jakże ogromne było
zdziwienie Lisy, gdy tenże właśnie młodzieniec zaczął okazywać zainteresowanie
jej osobą. Jakże było zdziwienie ich rodzin, gdy późną wiosną roku 1774 stanęli
razem na ślubnym kobiercu, przysięgając sobie miłość aż po grobową deskę.
Lisa
Petterson – żona drukarza, gospodyni domowa
Marcus
Petterson – drukarz, członek Synów Wolności, żołnierz Armii Kontynentalnej
Synowie
Wolności
Żołnierze
Armii Kontynentalnej
Od pierwszego ich wspólnego dnia,
gdy zamiast Lisy Sanders obudziła się już Lisa Petterson, wiadome było, iż ich
związek będzie szczęśliwy. Pełen wzlotów i upadków, pełen kłótni i namiętności –
ale silny i trwały. A nierozerwalną więź spajało kolejne, wyśnione wspólnie, marzenie
– dziecko. Obojętnie, czy byłby to chłopiec czy dziewczynka… Ich wspólne
dziecko byłoby najlepszym, co mogłoby ich spotkać.
Niestety, przez dwa następne lata
nie udało im się powołać na świat potomka. I chociaż zawód u młodej pani
Petterson rósł z każdym z dniem – już wkrótce miał przelać się w czarę pełną
goryczy. W chwili, w której spotkania Synów Wolności przestały być dla Marcusa
jedynie nierealistycznymi marzeniami, a stały się realnymi pragnieniami, jej
szczęście legło w gruzach. A w chwili, w której Marcus Petterson wstąpił do
Armii Kontynentalnej, w gruzach również legło i całe jej życie. Było to w roku
1776.
Latem roku 1777 dotarła do
niej wieść o zaginięciu męża. Wtedy pewnym już było, iż jej życie sens straciło
już całkowicie.
Lisa Petterson – wdowa, kelnerka
Valentine Ross – tajemniczy, szarmancki nieznajomy
Cóż robić ma wdowa po drukarzu,
po żołnierzu, który oddał życie za walkę, a serce sprzedał ojczyźnie i jej
wolności? Cóż innego pozostaje jej, jak tylko życie pełne smutku i pustki,
jedynie ze wspomnieniami w swojej głowie? Może znaleźć drugiego mężczyznę i
oddać się jemu, w zamian za utrzymanie, którego Lisie w tamtym momencie po
prostu brakło.
Brakło, ale nie wyszła ponownie
za mąż, pozostawiając w swoim sercu żałobę po Marcusie Pettersonie. Nie
powróciła też do panieńskiego nazwiska – bo dopiero przy swoim mężu poczuła,
czym życie może być naprawdę.
Jaka szkoda, że trwało ono
jedynie trzy lata.
Gdy w domu zabrakło już
wartościowych rzeczy na sprzedaż, Lisa podjęła się pracy kelnerki w
nowojorskiej karczmie. Kręciło się tam wielu szemranych typów, szczególnie
wieczorami i nocami. Nic dziwnego, że na samym początku nawet nie zwróciła na
niego uwagi – ale on zwrócił uwagę na nią. Nocą, gdy ludność Stanów Zjednoczonych
świętowali odzyskanie swojej niepodległości i uwolnienie się od Wielkiej
Brytanii, upici szczęściem klienci namówili ją do dołączenia się do śpiewów.
Tej samej nocy jeszcze tajemniczy
mężczyzna zaproponował jej odprowadzenie jej do domu. Odmówiła mu. Następnej
nocy również pojawił się w tawernie. Tak, jak i następnej, i kolejnej – i tak
przez kolejny miesiąc.
I tak Lisa uległa wpływom i
czarowi nieznajomego, intrygującego ją coraz bardziej mężczyzny, który
przedstawił jej się jako Valentine Ross. I tak rozpoczęła się ich wspólna
podróż, ich romans trwający kolejne trzy lata – nie wiedzieć czemu, pojawiający
się tylko w nocy. Valentine sprawił, że kobieta opuszczona znów poczuła się
kochana i znów poczuła pewność w sobie. A na dodatek – zaczęła śpiewać i
zaczęła grać na fortepianie. Zwykła kelnerka okazała się perłą w koronie
artystów, spełnieniem dla uszu słuchających, gdy każdej nocy, pod bacznym okiem
swojego kochanka, uczyła się śpiewu i miłości do sztuki.
Zakochała się bez reszty.
Zakochała się bez pamięci. Pokochała muzykę. Pokochała Valentine’a.
Lisa Sanders – neonata, Toreador, śpiewaczka
Valentine Ross – Stwórca, Toreador, kochanek
Noc 21 kwietnia 1786 roku była
pamiętna – chociaż nie z tego powodu, z którego Lisa chciała ją zapamiętać, po
raz kolejny odwiedzając swojego kochanka w posiadłości.
Nigdy nie prosiła o ten dar i w
szale, w furii i we wściekłości była w stanie wywrzeszczeć to swojemu Stwórcy w
twarz. Płakałaby – gdyby potrafiła. Nawet tak idiotyczna rzecz jak brak
możliwości uronienia choćby łzy nad swoim losem drażniła ją, upokarzała,
bolała. Bała się tego, czym się stała, brzydziła się krwi, którą Valentine
kazał jej pić. Brzydziła się nim.
Minęły naprawdę długie miesiące
nim Lisa przestała rzucać się furii i we wściekłości, a zaczęła akceptować nowy
stan rzeczy. Minęły kolejne miesiące, nim udało przemówić się jej do rozumu i
nim zaczęła być posłuszna woli swojego Stwórcy. Minęły lata aż przestała
uważać, że to, co robi, to coś złego. Minęły lata nim przestała pluć sobie w
twarz za stanie się dzieckiem wyklętym przez Boga.
Valentine zabraniał jej wychodzić
z posiadłości – a ona słuchała. Podczas gdy ten poszukiwał pożywienia dla niej
i dla siebie, ona ćwiczyła swój talent, swój głos. Tak, jak przykazał. Ze
smutkiem patrzyła, jak jej szalona miłość do Valentine’a zaczyna słabnąć, a
rodzi się jedynie przywiązanie i strach przed porzuceniem. Chociaż on darzył ją
uczuciem równie mocno, co poprzednio – odczuwała to na każdym kroku – ona nie
była w stanie odwzajemnić go w tym samym stopniu.
Być może doskonale o tym
wiedział, ale nie dawał po sobie tego poznać. Być może o tym wiedział, tak samo
jak wiedział o tym, że przecież i tak go nie opuści – póki jest od niego
uzależniona. O tym Lisa już nigdy przekonać się nie miała.
Pod jego czujnym okiem wkroczyła
na wampirze salony, budując swoją reputację młodej i piekielnie zdolnej
Toreadorki, kolejnej wampirzycy, z którą w przyszłości trzeba się będzie
liczyć. I to bardzo.
Taki stan rzeczy trwał aż do 1920
roku, w którym to Lisa pozostawiła na biurku Valentine’a jedynie list
pożegnalny z wyjaśnieniami, iż odchodzi od niego, wyjeżdża z miasta – i aby jej
nie szukał. Ich drogi rozeszły się już dawno. A ona teraz musi szukać własnej
ścieżki, którą podąży.
Lisa Sanders – Toreador, śpiewaczka, primadonna
Lisa wyjechała z jasnym celem.
Przeniosła się z Nowego Jorku do Los Angeles w chwili, w której usłyszała o
inspirującym Hollywoodzie – dzielnicy gwiazd, gdzie spotykają się prawdziwi
artyści. Spotkała się jednak z ogromnym rozczarowaniem, gdy Hollywood okazało
się nie tym, czego oczekiwała. Tak bardzo nie w jej… guście.
W Los Angeles już jednak
pozostała. Dzięki głosowi rozwijanemu przez długie lata dość szybko dostała
angaż w teatrze – aby następnie stać się primadonną w Teatrze Nox, jedynym
sopranem koloraturowym w tymże budynku.
Chociaż jej ambicje nie sięgają
poza jej własną posadę i chęć rozsławienia własnego nazwiska w mieście, stara
się stworzyć jak najszerszą listę kontaktów, pozyskać jak największą ilość
wpływowych znajomych, którzy… pomogą jej. W ciężkich chwilach i zwątpieniach. W
drodze na szczyt, do którego dąży.