10 marca 2016

"Tra­dyc­ja służy zacho­waniu porządku świata. Jeśli ją złamiemy, świat się skończy"

     Każdej nocy, po wstaniu z łóżka, dwie lampki krwi czarnowłosych pisarek, specjalnie wyselekcjonowanych. Kobiety te, w trakcie pobierania krwi, powinny być w fazie ekscytacji - to daje najczystszy smak o lekko wytrawnej nucie i szczypcie słodyczy. Następnie kąpiel, odprężająca, ale nie długa - ważna jest temperatura, nie więcej jak 38 stopni. Garnitur uszyty z kaszmiru, wykonany na specjalne zamówienie i sprowadzony z Włoch. Taliowany, czarny. Marynarka powinna lekko opinać się na ramionach, a mankiet wystawać równo 1 cm od końca rękawa. Koszula tylko z długim rękawem. Spinki srebrne, proste, ale gustowne. Skórzany pasek spodni idealnie współgra z zegarkiem oraz odcieniem obuwia. Buty sznurowane, oxfordy, skórzane - najdoskonalsza metoda Goodyear Welted.
     Wiadomość na prywatnej sekretarce od zastępcy - raport inwestycji w browar w Niemczech oraz ropę naftową. Należy przejrzeć wszystkie umowy sporządzone w walucie frank szwajcarski - ostatnie doniesienia mówią, że waluta ta będzie się umacniać. Spotkanie na szczycie MFW, przejrzeć relacje i wyciągnąć wnioski dla własnego biznesu. Koniecznie zaktualizować listę spotkań i znaleźć czas na dyskusję w Royal Club - pan Smith ponoć położył ręce na kopalni diamentów w Sierra Leone. Koniecznie po rozpoznaniu sprawy rozboju dokonanej przez członka Brujah. Przyjrzeć się sprawom Malkavian, między 4:00, a 4:15. Odrzucić kolejne podanie o Elizjum...
499 lat | Ósma Generacja | Anglia
Książę Los Angeles oraz CEO "Crowford Investment Company"


    - Co jest miarą sukcesu? Czy miarą sukcesu jest pozycja, bogactwo czy spełnienie? Jak określić wielkość sukcesu, gdy żyje się ponad sto lat? Co jeśli z czasem sukces nabiera zupełnie innego wydźwięku? Powiedz Marcusie Crowford, dzisiaj Książę Los Angeles... Co jest miarą sukcesu?
    Marcus usłyszał to pytanie od swojego Stwórcy, dokładnie 98 lat temu, gdy przejmował stanowisko Księcia Los Angeles. Decyzja o przekazaniu władzy Crowfordowi nastąpiła w skutek długiego i rozważnego spotkania, obejmującego wszystkie "za i przeciw". W końcu chodziło o niemałą odpowiedzialność, a walka o szczyt była warta fortunę. Sam Marcus nadal uważał, że jeszcze wiele musi się nauczyć, wiele poznać, by z godnością przejąć to odpowiedzialne stanowisko - jego Stwórca brał jednak jego słowa za przejaw nadmiernego perfekcjonizmu. Naciskał coraz bardziej, podając argumenty, którym Crowford nie potrafił się przeciwstawić. Chodziło o honor i o dumę. O ich reputacje w oczach innych.

Młodszy Ventrue uznał to za próbę w której nie zamierzał zawieźć.

    Przejął stanowisko po Księciu z Klanu Brujah, rozrzucającym ludzi na lewo i na prawo, chełpiącym się berłem władzy. Nie był to idealny "król" i Camarilla zdawała się boleśnie to odczuwać. Los Angeles potrzebowało zmiany i kogoś, kto byłby w stanie te zmiany gruntownie przeprowadzić. Na barkach, młodego w oczach niektórych Starszych, Marcusa spoczęła odpowiedzialność oczyszczenia wampirzego miasta ze skutków szaleństwa poprzedniego Księcia. Praca nie była, i nadal nie jest, łatwa, ale członkowie Ventrue nie należeli do tych, co poddają się przy pierwszej przeciwności. Z pewnością nie należał do nich Marcus.


98 lat zajęło zdobywanie szacunku i respektu - pozycji w umysłach wampirów.

98 lat ciężkich decyzji, szarpania się z Klanami, nauki, zdrad i inteligentnych ataków.

Nauczenia nieśmiertelnych o ponownym respektowaniu Tradycji, o świętości Prawa Maskarady, o dostojeństwie przypisanym Dzieciom Nocy.

Dobitnego zaznaczenia, że ze złamaniem prawa wiążą się poważne konsekwencje i kary, które nowy Książę będzie wykonywał - żadnych wymówek, żadnych wyjątków, żadnych więzów.

Pokazania niedowiarkom, że brutalna siła zawsze przegra z chłodną kalkulacją, a uprzejmość oraz dystynkcja nie jest tylko miarą manier - staje się osią przetrwania.

Wyrycia w sercach nieśmiertelnych, że sąd może nadejść nawet po latach.


Pokazania, jaki powinien być Książę i co jest miarą sukcesu.


| HISTORIA | POWIĄZANIA |


___________
"Wampir" i "Klan Ventrue" podlinkowane. Zdjęcia się zmieniają.
Witam ponownie na blogu wraz z Księciem Marcusem Crowfordem. Historia jest już prawie napisana, więc czeka nowa zakładka :)
Wizerunek: Jon Hamm

66 komentarzy:

  1. [Ja też witam oficjalnie mojego ulubionego księcia. :)
    I niecierpliwie czekam na zakładkę z historią by dowiedzieć się więcej o Marcusie.
    Pomysł mi pasuje idealnie i już nie mogę się doczekać wątku. A mogę Cię niecnie wykorzystać do napisania początku? :)]

    Quinlan

    OdpowiedzUsuń
  2. [Oj cicho, Marcus i ten jego styl są właśnie idealne do tej roli, więc bez takiego krytycyzmu proszę. Zwłaszcza, że ja Twojego Marcusa bardzo lubię. Taki elegancki formalista. :D
    Nie śpiesz się, bo nie wiem czy ja dziś będę długo siedział. W razie czego możesz mnie od razu w początku umieścić, będzie mi łatwiej wczuć się z odpisem. ;)]

    Quinlan

    OdpowiedzUsuń
  3. Oniemiała ze zdumienia, gdy usłyszała od dyrektora teatru, jaką operą mają tym razem się zająć. A tym bardziej potem zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy usłyszała, że to właśnie ona, Lisa Sanders, primadonna teatru Nox, miała zagrać główną bohaterkę – Łucję. Nie mogła się przecież nie zgodzić na taką rolę, skoro jest to niemały zaszczyt. Z drugiej strony – czy będzie umiała odpowiednio oddać rozdarcie duszy swojej postaci? Czy będzie odpowiednio zagrać i pokazać widzom obłęd, w który popadła z powodu straty swojej miłości?
    Nie mogła nie znać tej tragicznej historii. Przecudna Lucia, będąca wciąż jeszcze w stanie wolnym, zakochuje się w Edgarze, największym wrogu swojego brata, który, rzecz jasna, przeciwny jest temu związkowi, tym bardziej, że ma zupełnie inne plany co do swojej siostry. Podczas gdy ona oczekuje ukochanego na ścieżce, na której spotkali się po raz pierwszy, wyznaje swojej przyjaciółce o wizji – o dziewczynie ze strumienia, która zginęła przez miłość. Zupełnie ignoruje wiadomość, że może być to zły znak. Gdy tylko Edgardo się zjawia, przysięga mu wieczną miłość po usłyszeniu nowiny, że musi on wyjechać na długie miesiące do Francji.
    Enrico, jej brat, miał jednak zupełnie inne plany co do siostry i wydaje ją podstępem za Artura, pisząc za Edgarda list z wyznaniem, że Lucia nie gości już w jego sercu. Lucia zgadza się ostatecznie na ślub, chociaż czuje w sercu gorycz. I gdy podpisuje już kontrakt ślubny, zjawia się Edgar, uniesiony gniewem przez niewierność ukochanej.
    Łucja z żalu popada w obłęd. Gdy udaje się wraz z nowym małżonkiem podczas nocy poślubnej do komnat, zabija go. Duchowny, dowiadując się o stanie młodej żony, przerywa uroczystości weselne, informując gości, że panna młoda oszalała – a po chwili ona sama zjawia się wśród weselników. Widzi ona wtedy zjawę, która próbuje rozdzielić ją z Edgarem.
    Brat Łucji wyzywa Edgara na pojedynek na grobie jego rodziców, do którego nigdy nie dochodzi, bowiem na wieść o śmierci Łucji, sam przebija się sztyletem.
    Ktoś mógłby zapytać – dlaczego opery zawsze kończą się w taki sposób? Ale z drugiej strony – czy nie jest to piękne, pokazanie, że życie to nie zawsze tylko same wzloty, ale również i nieszczęścia, ingerencja osób trzecich, zrządzenie losu, którego czasem nawet i wielka miłość nie jest w stanie znieść?
    Łucja z Lammermooru nie była łatwą do wyśpiewania operą – a aria ze sceny obłędu była trudniejsza niż obie arie Królowej Nocy z Czarodziejskiego Fletu, właśnie przez te uczucia. Plusem tego wszystkiego, że sztuczne światło biło jej po oczach i dzięki temu nie dostrzegała nigdy, kto siedział na widowni. Jeszcze dostrzegłaby samego Księcia, prawdopodobnie jedynej osoby, przed którą jeszcze czuła respekt…
    Zza kulis dostrzegała już, że weselnicy zostali rozproszeni przez duchownego, który poinformował ich o morderstwie i szaleństwie Łucji. Przebiegła więc kawałek, żeby znaleźć się u szczytu schodów. Wzięła głęboki oddech – jeden, drugi, aż światło padło w końcu na nią.
    Stawiała ostrożnie i delikatnie stopy na stopniach, patrząc tępo w podłogę. Było już za późno, żeby martwić się o to, czy wygląda dostatecznie obłąkanie. Dołożyła do tego wszelkich starań – długa, biała suknia splamiona czerwoną farbą. Rozpuszczone, długie czarne włosy, rozczochrane. I lekko rozmyty makijaż. Dbałość o szczegóły była naprawdę w tym momencie godna podziwu.
    Delikatny flet towarzyszył jej krokom. Upuściła po drodze również zaplamiony czerwoną farbą sztylet, który opadł z charakterystycznym szczękiem. Podniosła powoli pusty, wyprany z uczuć, zupełnie obcy wzrok i wpatrzyła się przed siebie. Nie myślała dosłownie o niczym, atmosferę podkreślał wciąż flet, jej nieodłączny towarzysz. Uchyliła lekko wargi, by za moment pozwolić, aby z jej ust wypłynęły słowa arii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uderzyło mnie słodkie brzmienie jego głosu…
      Ach… ten głos otworzył moje serce…

      Podniosła głowę ku górze przy wysokim dźwięku, zamykając przy tym oczy. Przy zakończeniu frazy opuściła niemalże bezwładnie głowę, nadal nie otwierając oczu. Na tle smyczków nadal wyróżniał się flet dodający sytuacji dramatyzmu. Nie podniosła jej, aż do następnych słów. Tym razem jednak na jej twarzy wyraźnie było widać boleść i żal.
      Edgardo! Oddaję się cała Tobie! Edgardo, ach, mój Edgardo!
      Wyciągnęła przed siebie dłonie, jakby chcąc pochwycić w dłonie twarz swojego ukochanego. Wraz ze swoimi kolejnymi słowami, zaczęła opuszczać swoje ręce, wciąż pogrążając się w swojej rozpaczy.
      Tak, tym z tłumu. Uciekłam od twoich wrogów.
      Przez moment widownia podziwiać mogła wspięcie się jej głosu po kolejnych dźwiękach gamy – ją samą przeszły aż ciarki od własnego głosu. Czuła to ostatnio coraz częściej. Cofnęła się parę kroków i widocznie skuliła się w sobie.
      Chłód wkrada się do mej piersi!
      Każde włókno drży!

      Strach widocznie przeistoczył się w przerażenie. Zrobiła kilka kroków przed siebie, wyciągając przed siebie dłonie i wpatrując się rozpaczliwie, błagalnie przed siebie.
      Moje stopy drżą!
      Przysiądź ze mną na moment przy fontannie!

      Na moment na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech pełen nadziei.
      Tak! Przysiądź ze mną na moment przy fontannie…
      Nastrój arii widocznie się zmienił. Flet został zastąpiony beztroskimi skrzypcami. Pod Lisą ugięły się kolana. Wpatrywała się teraz w podłogę jak w coś naprawdę niesamowitego, z uśmiechem. Usiadła na boku na podłodze, wodząc po nią dłonią tak, jakby głaskała taflę wody. W pewnym momencie ruszyła dłonią tak, jakby chlapnęła właśnie w stronę swojego brata, który wciąż stał z boku i wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Zaśmiała się bezgłośnie, ale widać było radość na jej twarzy.
      Zaraz jednak gwałtownie odsunęła się, z przerażeniem malującym się na jej twarzy. Podparła się z tyłu rękoma, odsuwając się wciąż od niewidocznej dla nikogo fontanny.
      Och, nie! Straszliwa zjawa powstaje, aby nas rozdzielić!
      Spojrzała w bok, w stronę gości. Później znów w stronę widowni i znów w stronę gości, lecz jakby z ulgą malującą się na jej wargach.
      Schrońmy się tutaj, Edgardo, u stóp ołtarza!
      Uniosła głowę ku górze, wyśpiewując głośno znów wysokie dźwięki – a gdy opuściła głowę, na jej wargach pojawił się lekki uśmiech. Usiadła już spokojniej, bokiem do widowni, a przodem do gości, dłonią jakby chwytają pąk kwiatu. Wciąż uśmiechając się, drugą dłonią jakby głaskała z zachwytem płatki kwiatu.
      Jest cały zasłany różami!

      Usuń
    2. Zwróciła swoją głowę w stronę widowni.
      Niebiańska harmonio, powiedz mi, czy nie słyszysz tego?
      Na jej twarzy pojawił się zachwyt i zaskoczenie jednocześnie. Puściła niewidoczny pąk róży, powstając z kolan i robiąc kilka kroków w stronę widowni.
      Ach, grają hymn weselny!
      Przygotowują dla nas obrzędy!

      Przycisnęła dłonie do piersi, zamykając oczy i znów unosząc głowę do góry, śpiewając z wyraźnym tchnieniem ulgi.
      Ach, jakże jestem szczęśliwa!
      Edgardo, Edgardo! Ach, jakże jestem szczęśliwa!
      Ach, ta radość, którą czuję, ale nie potrafię o niej powiedzieć!
      Już palą kadzidło!
      Już palą pochodnie! Lśniące, palące się wokół!

      Zrobiła jeszcze kilka kroków naprzód, wyciągając z radością rękę.
      Jest i pastor!
      Do jednej ręki dołączyła również i druga. W jej oczach wciąż widoczny był obłęd.
      Podaj mi swoją prawą dłoń!
      Och, radosne dni!

      Opuściła ręce, którymi jakby tuliła do piersi dłoń ukochanego. Zamknęła oczy i znów odchyliła głowę w tył.
      Nareszcie jesteś mój. Nareszcie jestem twoja…
      Dał mi Ciebie sam Bóg.

      Tym razem widocznie zwróciła się już do widowni. Wpatrywała się w sam środek publiczności, kiwając z entuzjazmem głową.
      Pozwólcie, że podzielę się z wami największą moją przyjemnością.
      Ponownie kolana pod nią ugięły się, a ona znów zwróciła wzrok do niebios, padając na kolana.
      Miłosierne niebo uśmiechnęło się do mnie.
      Całe życie jest nasze.

      Usuń
    3. Usiadła na podłodze, kładąc się później na niej i obróciła się przez bok na niej, by za moment zacząć śpiewać z radością różne melodie, które jakby właśnie pod wpływem chwili przychodziły jej do głowy, jakby naśladowała też ćwierkające ptaki za oknem. Aż zakończyła nareszcie wysokim, zdawałoby się niemożliwym do zaśpiewania dźwiękiem, rozkładając ramiona. Oddychała głęboko, uśmiechając się szeroko, podczas gdy publiczność oklaskiwała jej występ, krzycząc też przy tym „brawo!” z sali.
      Prawdopodobnie najtrudniejsza aria koloraturowa była właśnie za nią. Jakże mogła nie być z siebie dumna?
      To była jej ostatnia aria w tym spektaklu. Potem Łucja, nie zdolna w ogóle do komunikacji, została oddana pod opiekę przyjaciółki i duchownego – a później wyzionęła ducha.
      Gdy Lisa wychodziła na sam koniec na scenę, już po opadnięciu kurtyny, po raz kolejny dostała oklaski i okrzyki zachwytu – tym razem już na stojąco. Rozpierała ją duma również wtedy, gdy odbierała bukiet róż od dyrektora teatru, a później wyciągała rękę do dyrygenta, prowadząc go na scenę.
      Była to premiera Łucji z Lammermooru. Przed nią jeszcze dwa spektakle, dzień po dniu. Jednak nie czuła się zmęczona – chciała to raz jeszcze powtórzyć.

      Lisa

      Usuń
  4. Nigdy nie lubił polegać na innych, będąc od zawsze okropnie niezależnym istnieniem, wolał wszystko załatwić sam, ufając tylko i wyłącznie sobie. Życie jednak nauczyło go, że czasami wsparcie sobie podobnych jest czymś, co może nie raz wyciągnąć z każdej fatalnej sytuacji. Odkąd został z własnej woli, co nie raz musiał podkreślać, Archontem, sama jego niezależność została naprostowana i nauczył się ufać tym, którzy na to zasługiwali. Dlatego łatwiej było mu podjąć obecną decyzję. Jeśli miał na kimś polegać w obecnej sytuacji, wtedy na myśl, przychodziła mu tylko jedna osoba. Jego przyjaciel, ktoś kogo mógł bez wahania nazwać bratem. Książę Los Angeles. Patrząc, którąś godzinę na kartkę na której zapisał krótką, zwięzłą wiadomość o koniecznym spotkaniu, zastanawiał się czy Marcus może mu faktycznie pomóc, czy zaryzykuje, mieszając się w sprawy o tak niepewnym gruncie. W końcu oficjalnie nad Ines dalej ciążył wyrok, nadal uznawana była za winną, chociaż świat uważał ją za martwą. Teraz Anton zamierzał ten sekret zdradzić bratu . Uniósł wzrok na Ghoula, który miał dostarczyć wiadomość, zgiął kartkę na pół i wsadził do koperty. Zaklejając ją, podał swemu małemu posłańcowi.
    Kilka dni później, miał mniej wątpliwości, ale za to więcej kłopotów na głowie. Ostatniego wieczoru, zrobił coś o czym już mówiono w mieście i pewnie, jeśli już wie, Marcus będzie tak samo zły, jak zirytowany szczeniackim zachowaniem Antona był Quinlan. Kastner wiedział dobrze, że zachowywał się jak gówniarz, dał się sprowokować, będąc tam gdzie nikt nie chciał widzieć Archonta i do tego w jakimś stopniu stracił kontrolę nad bestią, ciągle obecną i gotową do rozlewu krwi. Wchodząc do Royal Clubu, aż lekko się uśmiechnął na widok pewnego przepychu w tym miejscu, prawie odzwyczaił się od takich miejsc, a były poniekąd miłym widokiem. Wyuczonym już dawno ruchem, poprawił marynarkę. Garnitur był czymś przymusowym w takich miejscach, ale dla wampira był dodatkowo miła odmianą od zwykle luźniejszych ubrań, które nosił. Nie musiał mówić nawet do kogo przyszedł, został od razu poprowadzony przez Ghoula do pomieszczenia w którym znajdował się Książę Los Angeles. Starał się ukryć wszelkie zmartwienia za maską obojętności i najwyraźniej mu się to udawało. Podszedł do przyjaciela, witając się z nim jak zawsze pewnym i mocnym uściśnięciem dłoni, jednak zaraz został zaskoczony bardziej braterskim uściśnięciem. Nie wiedział czemu, ale w tej chwili się tego nie spodziewał.
    - Ciebie również, Marcusie. Zbyt dużo lat minęło – odparł cicho, odrobinę zachrypniętym głosem. Chrypa była charakterystyczna w jego głosie, ale teraz przez cały stres ostatnich miesięcy, było tego tylko więcej. Zajął wolny fotel, nie odzywając się od razu, tylko słuchając mężczyzny.- Chciałbym, aby było wszystko w porządku, jednak tak nie jest, niestety – stwierdził.- Domyśliłem się, że tak krótka i nic nie mówiąca wiadomość, zaniepokoi ciebie – przyznał z odrobinę krzywym uśmieszkiem, gdy jedynie lewy kącik ust uniósł się nieznacznie.- Nie przynoszę jednak złych wiadomości dla ciebie, przynajmniej jak na razie. Za to chciałbym prosić się o przysługę, ufam ci i sądzę, że jest w twoich możliwościach zapewnić bezpieczeństwo komuś, bardzo ważnemu dla mnie – zaczął mówić i starał się przy tym nie zdradzać zdenerwowania. Umilkł jednak, gdy zjawił się Ghoul z pytaniem czy czegoś sobie życzy. Poprosił o krew, dokładnie mówiąc czego chce. Zawsze lubił znęcać się nad tymi, którzy ku swej zgubie pytani o preferencje względem szkarłatu. Znaleźć w końcu młodego duchownego nie było łatwo, jeśli patrzeć na to, że sama krew nie mogła być przeciętna. Kiedy nawet szybko dostał co chciał i zostali ponownie sami, skupił zimne spojrzenie na swym przyjacielu.- Ines wcale nie zginęła to pokrętna sprawa, ale ona żyje i potrzebuje bezpiecznego miejsca, nie mogę sam jej tego zapewnić do końca, a zbędnie ryzykować nie chcę – zdradził mu to czego nie powiedział wcześniej nikomu poza Egzekutorem.

    Anton

    OdpowiedzUsuń
  5. [I super. ;) Klimat jest, więc mnie idealnie pasuje. Jest świetnie. :) Przepraszam jak odpis trochę bez ładu i składu, ale jestem odrobinę nieprzytomny bez kawy...]

    Powrót do Los Angeles był ciekawym przeżyciem. Był też okazją do chwili refleksji nad upływem czasu. Z każdym kolejnym stuleciem, Quinlan odnosił wrażenie, że lata mijają coraz szybciej. Pamiętał jak obejmował urząd Egzekutora, jak zwoływał swoje pierwsze Konklawe, jak czuł dumę z wyboru na kolejną kadencję. Pamiętał to wszystko, zupełnie jakby zdarzyło się najwyżej parę dekad wcześniej. Tymczasem mijał już prawie wiek od poprzedniej wizyty w Los Angeles.
    Musiał przyznać, że to miejsce znacznie się zmieniło. Rzecz jasna na korzyść. Od początku wiedział, że warto było wspierać młodego i ambitnego Marcusa. Wiele razy dostawał informacje o tym co działo się w mieście. Był zadowolony z sukcesów obecnego Księcia, choć i tak przyjemnie było zobaczyć to wszystko na własne oczy. W pewnym sensie Quinlan nawet żałował, że ponownie musiał przybyć tu z oficjalną wizytą. Chętnie spotkałby ponownie Marcusa w nieco bardziej przyjaznych i neutralnych okolicznościach.
    Dlatego również pierwszym co zrobił, tuż po przyjeździe do miasta, było powiadomienie Marcusa o swojej wizycie i umówienie się na nieoficjalne spotkanie. Miał nadzieję, że dzięki temu oszczędzi sobie oficjalnego i sformalizowanego spotkania. Książęta Ventrue potrafili być pod tym względem okropnie drobiazgowi, co bywało potwornie męczące. Zupełnie jakby skomplikowana etykieta i pokazowy przepych, miały być ważniejsze od konkretnych spraw i tego co działo się w ich domenach. Oczywiście wolał się nad tym nie zastanawiać, zdając sobie sprawę, że pewnie i tak nigdy nie zrozumie tego przywiązania do – w jego mniemaniu – błahostek.
    Kiedy przekroczył próg książęcej posiadłości, a jeden z jego lokajów, z przesadną grzecznością, zaprowadził go do gabinetu Księcia, poczuł mimowolną ulgę. Uścisnął dłoń Księcia, uważnie przypatrując się znajomemu wampirowi. Z jednej strony już od pierwszej chwili widział olbrzymią zmianę, jaka zaszła przez te lata w Marcusie. Czuć było od niego o wiele większą powagę, autorytet i siłę. Z drugiej zaś Quinlan wciąż widział w nim swego dawnego towarzysza. Przyjaciela.
    Niewielu kainitów mógł nazwać swymi przyjaciółmi. Jeszcze mniej z nich, zasługiwało na ten tytuł nie będąc jednocześnie jego Archontami czy członkami własnego rodu. Marcus jednak w pełni zasługiwał na to miano. Był godny szczery i zaufania. Mądry ponad swój wiek. No i przede wszystkim godny szacunku. O wiele bardziej niż zdecydowana większość wysoko postawionych Ventrue jakich znał. Cieszył się mogąc nazywać go swoim przyjacielem.
    – Również cieszę się, że znów cię widzę. – odpowiedział na przyjazne powitanie Księcia. Rzeczywiście, cieszył się mogąc po tylu latach znów spotkać Marcusa. Zdecydowanie powinien był zobaczyć się z nim już wcześniej.
    – Dobrze pamiętasz. I jestem ci wdzięczny, że oszczędziłeś mi całej tej oficjalnej strony. – dodał z mimowolnym uśmiechem, chcąc uspokoić Marcusa. Domyślał się, że pewnie ciężko było mu zrobić dla niego wyjątek i na chwilę zapomnieć o etykiecie. Tym bardziej doceniał te starania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajął wygodnie miejsce na jednym z foteli. Przyjął od przyjaciela kieliszek z krwią. Zwykle nie częstował się niczym z nieznanego źródła, jednak dla Marcusa mógł zrobić wyjątek. Był mu bliski niemal tak jak Anton. Pewnie gdyby Marcusowi nie udało się zostać Księciem, z wielką chęcią przyjąłby go na jednego ze swoich Archontów.
      – Szybko. Wydaje mi się nawet, że zbyt szybko – odpowiedział wymijająco. Wiedział, że nie powinien zagłębiać się w szczegóły tego co robił przez ten czas. Niestety zauważył, że coraz bardziej poświęca się swoim obowiązkom, pozostawiając niewiele dla siebie. Nie miał nawet za dużo do powiedzenia o sobie, bo co właściwie robił poza służbą sekcie? Niewiele. A jeśli już, całego jego życie i tak było nierozerwalnie splecione z polityką. – Cały swój czas poświęcam obowiązkom wobec Camarilli. Na pewno przez te lata byłeś na bieżąco z wydarzeniami i nie musisz tego wszystkiego ponownie wysłuchiwać ode mnie. Zwłaszcza, że i tak nie powinienem mówić o szczegółach swoich spraw. Jeśli chodzi o sprawy osobiste, to nie miałem na nie zbyt wiele czasu. Chociaż... Jakiś czas temu przeistoczyłem swoją pierwszą córkę. Nie byłem co do tego przekonany, ale cieszę się z tej decyzji. Pewnie to moje ostatnie dziecko. – dodał, czując że w końcu może pochwalić się czymś co nie jest związane tylko z obowiązkami czy polityką.
      – A Ty Marcusie? Mam nadzieję, że poświęcałeś się samym obowiązkom. – uśmiechnął się nieznacznie. W gruncie rzeczy pod tym względem byli do siebie podobni, byli „żywymi” narzędziami Camarilli, skupionymi na swoich zadaniach i dalszych sukcesach.

      Quinlan

      Usuń
  6. [Gdyby nie to, że jest ciemno to byłoby widać, że się rumienię. Za dużo pochwał ;)
    O! Zaskoczyłaś mnie tym pomysłem, ale nie powiem, głupie, by to nie było. W końcu coś co przynosi zyski powinno być w rękach "wysokiej władzy miasta". Cierpliwie poczekam, aż coś się skrystalizuje... ;)]
    Dragomir Bolivar

    OdpowiedzUsuń
  7. [Szkoda, że już tam nie wpadnie ;-; A co powiesz na to, że może spotkają się na jakimś bankiecie gdzie będą państwo Walsh rozmawiać z M. ale szanowna mamusia zechce pochwalić się swymi pociechami?]

    OdpowiedzUsuń
  8. [A ja jeszcze raz dziękuję, bo takie pochwały napawają mnie dumą! Jestem jak najbardziej za, mogę nawet dorzucić coś od siebie. Mam dwa pomysły na urozmaicenie - albo Książę jeszcze nie do końca ufa Hellen, nie zna jej ani jej zamiarów i spotkanie ma głównie na celu wystawienie na próbę jej i jej lojalności. Zleci jej jakieś zadanie i sprawdzi efekty. Albo możemy pójść dalej i sprawić, że Hellen już przysłużyła się Księciu i cieszy go jej przewidywalność względem niego. Gdy po dziennej pracy w swoim zaciemnionym pokoju, zawsze o tej samej porze wita wieczorem Księcia by przekazać mu garść codziennych informacji, przynosi ze sobą jego ulubione gazety ekonomiczne, zna jego przyzwyczajenia i organizuje służbę by wszystko było dla niego zapięte na ostatni guzik. Nie należy to do jej obowiązków, ale prawdopodobnie robi to z lojalności i pewnego rodzaju podziwu i przywiązania względem Księcia. Oczywiście możemy te dwa pomysły połączyć i najpierw wcielić w życie pierwszy z nich, a później przejść do drugiego - ze mną i z Hellen nie ma ograniczeń ;)]

    Łączę wyrazy szacunku,
    Hellen Stainville

    OdpowiedzUsuń
  9. [Dziękuję bardzo za powitanie i jeszcze raz za wszystkie miłe słowa odnośnie postaci. Tym bardziej się cieszę, że Huntera tworzyło mi się z niesamowitą frajdą. :)
    Wątek zawsze chętnie. I owszem, że tak powiem: jestem do usług Książę. ;)
    Czy to znaczy, że masz już jakiś ciekawy pomysł?]

    Hunter

    OdpowiedzUsuń
  10. [To jest całkiem dobry pomysł. Mógło by być to dobrym punktem zaczepienia, bo raczej inne okoliczności na spotkanie nie nadarzą się, a na pewno nie byłby "przyjacielskie", a to co proponujesz ma całkiem neutralny grunt. Jeden nieczytelny podpis, który może być początkiem "chęci poznania" wszystkich właścicieli i zarządu, bo w końcu ktoś kto ma 15, czy 20% udziałów woli wiedzieć z kim współpracuje. Ba, do tego tajemniczy i niezwykle wychwalany chirurg i po połączeniu kropek Książe, by chciał jakoś zaaranżować spotkanie, ale w taki sposób, by wywabić ową postać, która gdzieś tam jest, ale nadal nie egzystuje oficjalnie, jak reszta wampirzej społęczności. Dragomir chętnie by "zagrał w grę" Księcia. ;)]
    Dragomir Bolivar

    OdpowiedzUsuń
  11. Premierę Łucji z Lammermooru była wręcz zmuszona uznać za udaną. Napawała się chwilą, w której wszyscy oklaskiwali na stojąco jej występ, a sama mogła ukłonić się głęboko, z gracją, której pozazdrościłaby jej niejedna baletnica. Oczywiście taka przeciętna, primabaleriny były o wiele, wiele zgrabniejsze – i zapewne szczuplejsze.
    Ale jakoś nigdy nie miała kompleksów na punkcie swojego wyglądu, nawet jeśli odbiegał w jakimś stopniu od ideału piękna obecnych czasów.
    Ciężka kurtyna w końcu opadła i dało się słyszeć ogromny harmider spowodowany wyjściem wszystkich widzów z sali. W tym gwarze nie słychać było z drugiej strony kurtyny podniesionych głosów aktorów i donośnych śmiechów, a także gratulacji, które sobie sami składali.
    Lecz był to dopiero początek niespodzianek, gdy do schodzących ze sceny aktorów zwrócił się dyrektor teatru. Wszyscy zamilkli.
    - Występ był zniewalający – powiedział donośnym głosem. – Możecie być z siebie dumni, odwaliliście kawał dobrej roboty. Zachwyciliście widownię bardzo trudnym spektaklem. Brawo!
    W tym momencie rozległy się oklaski stojących i wsłuchujących się aktorów. Gratulowali sobie nawzajem. Lisa za każdym razem zachwycała się serdecznością, jaka panowała między kolegami po fachu. Chociaż występowanie na scenie zawsze skupiało się na dążeniu do celu po trupach, oni mimo to się szanowali i nie lekceważyli swoich talentów.
    - Lecz nie o tym chciałem was poinformować. Dzisiejszy spektakl oglądał sam Marcus Crowford.
    Wśród zgromadzonych wampirów przebiegł szmer zdumienia zmieszanego z niepokojem. Lisa również poczuła, że jej nogi najchętniej by się pod nią ugięły. Nie sądziła, że sam Książę Los Angeles obejrzy jej występ. Nawet w najśmielszych snach!
    - Czy był zadowolony? – padło pytanie jednej z wampirzyc gdzieś z samego środka tłumu.
    Dyrektor tylko zaśmiał się wymownie. Głowę Lisy zasypały same czarne myśli, szukające w swoim występie błędów. Jasne, była ich świadoma, nawet profesjonaliści w końcu je popełniają. Ale czy były widoczne dla wszystkich? Teraz zwątpiła już we wszystko, nawet w to, że naprawdę było zachwycająco…
    W końcu Książę to nie każdy przeciętny słuchacz…
    - Na pewno nie był niezadowolony. Ale nie miałem zaszczytu zamienić z nim słowa.
    I na tym się skończyło – i Lisa w zasadzie niczego się tak naprawdę nie dowiedziała. Czy był zadowolony, czy też wręcz przeciwnie? W ciszy udała się do swojej garderoby, gdzie mogła ściągnąć z siebie luźną, białą suknię, która miała być bielizną Łucji lub inną, bardziej intymną warstwą jej garderoby. Czekała już na nią przed drzwiami pewna kobieta – Ghoul, który postanowił uczyć się od niej śpiewu.
    Jakkolwiek będzie umiała się nauczyć czegoś od istoty, która od setek lat nie oddycha – a ludzie używają do śpiewu przecież oddechu.
    Zdobyła się jednak na lekki uśmiech, gdy sięgała już po klamkę.
    - Był tutaj pewien człowiek – odezwała się kobieta, dziwnie spokojnym głosem.
    Lisa zmarszczyła brwi.
    - Człowiek?
    - Tak. W garderobie. Ale nie wiem, co chciał, zaraz wyszedł.
    Człowiek w teatrze Nox? Nie mogła w to uwierzyć, chociaż bardzo chciała. Może był to zwyczajnie Ghoul? Tylko czyj? Bez niczyjego polecenia nie ośmieliłby się wejść do garderoby primadonny. Nacisnęła klamkę i pchnęła zdecydowanie drzwi, zanim oniemiała.
    Tyle róż w jednym miejscu nie widziała przez całe swoje życie. Ile ich było? Pięć tuzinów? Nawet nie potrafiła policzyć. Stała jak wryta, wpatrując się z zachwytem w bukiet, który sprezentował jej… no właśnie, kto?
    Och, ale czy to teraz takie ważne! Stało przed nią prawdziwe dzieło sztuki! Powoli podeszła bliżej, wyciągając dłoń, by dotknąć delikatnych płatków róż i zaraz poczuć ich słodką woń. Zamknęła oczy, głaszcząc opuszkami palców kwiaty. To było jak spełnienie najskrytszych marzeń – wejść raz do pokoju, niczym bohaterka opery – i zobaczyć bukiet od cichego wielbiciela…
    - Tutaj jest jakiś liścik – odezwał się jej Ghoul, wyrywając ją ze słodkiej krainy marzeń. Rzuciła jej pełne nienawiści spojrzenie, że przeszkodziła jej w rozkoszowaniu się tą chwilą i zaraz sięgnęła po karteczkę doczepioną do bukietu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cofnęła się parę kroków, zasłaniając usta dłonią, gdy kolejno śledziła wyrazy, nadające temu… wszystkiemu zupełnie inną odsłonę.
      - To od księcia… - szepnęła, chociaż przecież nikt jej o to nie pytał. Jednak teraz widocznie zainteresowała swojego Ghoula, bo aż do niej podeszła i zajrzała jej przez ramię. Lecz w tym momencie Lisa odwróciła się do niej. – Zaprasza mnie… na spotkanie. Jako… najważniejszą i główną gwiazdę spotkania, a w dodatku jego towarzyszkę?
      Czy to nie było za dużo jak na jeden dzień? Lisa wypuściła z rąk liścik i cofnęła się, by oprzeć się o ścianę. Gdyby tylko jej serce biło, z całą pewnością teraz szalałoby jak głupie, a oddech przyspieszył jak po długim biegu. Zamiast tego wpatrywała się w przeciwległą ścianę z lekkim, tajemniczym uśmiechem błąkającym się na jej ustach. Zapomniała o zdjęciu makijażu, o zmianie garderoby. Spojrzała na ogromny bukiet róż. Czy ta noc mogła zakończyć się lepiej…?
      - Więc co robimy? – zapytała w końcu jej towarzyszka, na którą za moment Lisa spotkała i uśmiechnęła się do niej szeroko.
      - Szykujemy się na spotkanie.
      ~ * ~
      W porównaniu z niektórymi wampirami żyła naprawdę skromnie – i nie chodziło jej nawet o dom, w którym przyszło jej mieszkać. Towarzyszyło jej jedynie dwóch Ghouli naprawdę wartych uwagi – jedna kobieta, która pomagała jej przed przedstawieniami i podczas prób, a także dobierała garderobę i zapisywała najważniejsze sprawy, a także ochroniarz, który w niektórych sprawach czasem pomagał tej pierwszej. Więcej, jej zdaniem, nie było jej potrzeba.
      Jeszcze tego samego wieczora poleciła, aby list z akceptacją zaproszenia trafił jak najszybciej do posiadłości Księcia – i według raportu, dotarł tam następnego dnia, a Książę miał możliwość odczytać go po zachodzie słońca. I oprócz wyboru sukni oraz repertuaru, dotarły do niej słuchy o pewnym wstrząsającym wydarzeniu.
      A więc dobrze, że będzie miała okazję zobaczyć się z Księciem. Musi o tym wiedzieć.
      ~ * ~
      Noc była naprawdę ciepła i pogodna. Lisa, ubrana w srebrną, asymetryczną suknię bez rękawów, opiętą na biuście. Do tego założyła srebrne szpilki, ale kazała spakować również wygodne baletki, bo z całą pewnością potem zmieni obuwie – nawet będzie zmuszona, nie da się przecież śpiewać w niewygodnych butach. Jej czarne włosy opadały falami na ramiona, a szyję zdobił naszyjnik odpowiednio dobrany do kolczyków. Jeśli nie tak wygląda prawdziwa, warta uwagi gwiazda, to Lisa sama nie wiedziała już, jak wyglądać powinna.
      Ochroniarz zatrzymał samochód na terenie posiadłości Księcia i pomógł Lisie wysiąść. Rozejrzała się po okolicy. Raczej nic nie zmieniło się od jej poprzedniego pobytu tutaj – z tym wyjątkiem, że teraz była towarzyszką Księcia podczas spotkania, a nie wampirzycą meldującą swoje przybycie.
      Ileż to lat minęło…?
      Szła niespiesznie, bo wiedziała, że jest jeszcze trochę przed czasem – jak nigdy. Lecz Księcia lekceważyć nie mogła. Wciąż nie potrafiła uwierzyć w to wszystko, co się wokół niej dzieje. Że dostąpiła takiego zaszczytu. Przecież nawet o tym nie śniła…
      Weszła do posiadłości, prowadzona przez służbę, tam, gdzie miał przebywać Marcus Crowford. Chyba dawno nie czuła się tak zdenerwowana jak teraz. Teraz każde jej potknięcie liczone było razy dziesięć. A więc nie mogła sobie na nie pozwolić.

      Lisa

      Usuń
  12. - Francis, gdzie ty do grona jasnego jesteś?- zapytała Margaret Walsh, wchodząc do ekskluzywnej i eleganckiej posiadłości. Szanowny pan Walsh pokazał swoje zaproszenie. Za nimi kroczył starszy syn Ethn wraz z małżonką Anną i córką Charlotte, gdyż zaproszenie obejmowało całą rodzinę.
    O ile John Walsh twierdził, że równie dobrze mógłby sam przybyć na to spotkanie, tak pani Walsh uznała to za idealną okazję, aby móc pochwalić się tym i owym, a także zapoznać się z innymi, wpływowym ludźmi.
    - Będę za jakieś piętnaście minut- odpowiedział Francis, wyprzedzając kolejny wlokacy się samochód i naginajac następne zasady ruchu drogowego. Coś czuł, że niedługo jego skrzynka pocztowa zapełni się mandatami do zaplaty. Ale to nie jego wina przecież była, że dzień na praktykach mu się przeciagnal o dwie godziny.
    - Dziecko drogie, ty wiecznie masz wszystko gdzieś. Jak coś jest na godzinę 17:00 to ty przebywasz na miejsce 16:59. Kiedyś ci to zaszkodzi, zobaczysz- westchnela cicho- Ojciec liczy na to, że będziesz. Doskonale wiesz jakie to jest dla niego bardzo ważne...
    - Jak powoedzialem, że będę to słowa dotrzymam- mruknal nieco poirytowany. Kiedy on czegoś potrzebował to rodzina się na niego wypinala. Ale gdy oni czegoś chcieli to musiał wszystko "na hurra" rzucać i być z nimi.
    Chłopak westchnął głośno, stajac na czerwonym świetle. Spokojnie potem ruszył i dalej pokmnal swoją Skoda przez jakieś skróty, by móc ominąć ogromne korki na głównych ulicach Los Angeles. Chociaż ostatnie takie skracanie drogi nie skończyło się dla niego zbyt przyjemnie. Tym bardziej, kiedy później dowiedzial się kim była jego wybawczyni. W sumie nie było mu z nią tak źle, ale sama wiedza o tym kim jest była dosyć ryzykowna.
    W końcu dotarł na miejsce. Dosłownie półtora minuty przed czasem. Poprawił się szybko i założył garnitur. Błyskawicznie odnalazł rodziców. Rozmawiali z jakimś gościem. Franz widział go kilka razy w gazetach i telewizji. Przynajmniej do momentu, kiedy ją oglądał. Później podszedl do nich jeszcze jakiś mężczyzna. Bodajże właściciel tego całego przybytku i organizator tego spotkania, niejaki Marcus Crawford.
    Francis nie znał tych wszystkich osobistości. Nie czuł takiej potrzeby. Jednak aby nie wyjść na kompletnego ignoranta dowiedzial się co nieco o firmie i działalności. Taka podstawowa wiedza wydawała mu się odpowiednia. Wiedział tyle ile potrzebował.
    Pani Walsh cały czas trajkotala o Ethanie. W sumie to Francis cieszył się z takiego obrotu sprawy, gdyż nie przepadał być w centrum zainteresowania. W końcu i jego zaczęło nudzić to całe "A Ethan to to, to tamto, to siamto." Ojciec blagalnym wzrokiem spojrzał na Francisa. Blondyn i tak nie miał nic do stracenia. Matka i tak wiecznie była na niego wkurzona więc uznal, że lepiej aby była wkurzona na jedną osobę niż na dwie.
    - Myślę, że powinniśmy zająć się tym co jest celem spotkania- przerwał nastolatek, tym samym chcąc nie chcąc skupiając na sobie uwagę.
    - A to jest nasz młodszy syn Francis- powiedziała niezbyt zadowolona matka- Studiuje...- zajaknela sie. "Jak zwykle zapomniała"- przeminęło przez mysl chłopakowi.
    - Medycyne- dopowiedzial za nią. Poczul się dziwnie zakłopotany, kiedy kilka osób go zlustrowalo.

    [Zaczęłam. Mam nadzieję, że może być.]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Jak wywabić kogoś takiego? Trzeba by uderzyć w jego ambicje, czy upodobania... A na pewno coś co idzie w tym kierunku. Niewątpliwie jego wizerunek znany jest kilku/kilkunastu osobom, które przeżyły jego operacje i są szczęśliwsze o nowe biusty, nosy i inne takie. A na coś takiego stać tylko elitę! :D A jak to połączysz... twoja wola ;)]
    Dragomir Bolivar

    OdpowiedzUsuń
  14. [Wszystko pięknie! To nawet lepiej, że nie odwrócimy wszystkiego do góry nogami na początek. Trochę się zadomowię, jeszcze poczytam to i owo i będzie można postawić im świat na głowie :D Zaczynam więc, jakby coś było nie ta to krzycz na mnie ;)]

    Choć w swoim miejscu pracy, w gabinecie spędzała większość czasu, niewiele odpoczywając i wlepiając oczy w monitory to nieczęsto można było spotkać ją w korytarzach posiadłości. Prawdopodobnie można było znaleźć osoby, które Hellen nie widziały ani razu odkąd się pojawiła w Los Angeles. Ale nie przeszkadzało jej to – wiele koniecznych spraw była w stanie załatwić zdalnie, chyba, że akurat miała ochotę na świeży posiłek. Większość informacji można było wyciągnąć z sieci, więc nieczęsto wyruszała w teren. Grała wiele ról, w końcu Internet oferował wiele możliwości. Była sekretarką swojego szefa, była studentką piszącą pracę z finansów i rachunkowości, była inwestorem na rynku kapitałowym, graczem giełdowym, walutowym, starała się o „zatrudnienie” i przyjmowała wiele, wiele innych twarzy.
    Zwykle nie napotykała trudności na swojej drodze. Ciągi cyfr, liter, kodów nie stanowiły w większości przypadków problemu. Chyba, że ktoś zdecydowanie zbyt dobrze sprzątał po sobie bałagan w sieci. Takim osobnikiem okazał się być pewien Norweg, lub nawet cała spółka, której działania wydawały się Hellen podejrzanie czyste. Wszystkie faktury podpisane przez właściciela, rozliczenia podatkowe niemalże nadgorliwie złożone w norweskim urzędzie, żadnych problemów z wypłacalnością.
    -Niemożliwe – mruknęła do siebie, marszcząc brwi. Nie był to wyraz niedowierzania, a raczej pewności, że coś jest na rzeczy. W ciemnym pokoju niebieskawe światło monitora sprawiało, że wokół tańczyły cienie. Podejrzewała, że może być potrzebne zbadanie sprawy od środka. Koniecznie musiała dać znać Księciu. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Z pewnością Książę już o tym wiedział. Choć nie znała go zbyt długo miała trochę intuicji względem innych. Wiedziała, że jest inteligentny i spostrzegawczy, a także niesłychanie przenikliwy.
    Ruszyła korytarzem, mijając zdziwioną służbę. Niektórzy nawet kiwali jej głowami, najwidoczniej uważając ją za kogoś ważnego. Ale jej pasowało życie w cieniu wielkich wydarzeń. Czasem czuła jakby poruszała niektórymi nitkami wydarzeń wokół, ale jednocześnie nie była w centrum zainteresowania. Kiedyś czuła, że świat kręci się wokół niej. Kiedy jej Stwórca jeszcze żył. Była oczkiem w głowie, niemalże dzieckiem, które trzeba było wychować. Dziecko jednak nie było w stanie powstrzymać rodzica przed popełnianiem błędów. Nie docenił jej ostrzeżeń, nie uważał żeby miała cokolwiek wartościowego do powiedzenia. Jakby była lalką, laleczką, która ma służyć jego ozdobie.
    Zdała sobie z tego sprawę, gdy to nagle on stanął w świetle reflektorów. Gdy Quinlan wydał na niego wyrok, Hellen wiedziała, że już nigdy nie chce by świat kręcił się wokół niej. To było niebezpieczne. Od tamtej pory jedynie Egzekutor podarował jej część swojej uwagi. Ale nikt więcej. Trochę to zajęło, ale nauczyła się żyć z boku, bezpiecznie i sama dla siebie.
    Zapukała cicho i weszła do gabinetu Księcia. Choć nie miała na sobie sukni, jak kiedyś, dygnęła wdzięcznie, lekko opuszczając głowę, ale nie opuszczając wzroku. Nie miała tego w zwyczaju. W takich detalach i drobnostkach przejawiał się jej charakter i tylko wprawny obserwator mógł zobaczyć jaka jest wewnątrz. Dumna, ale w dziwny sposób ujmująca.
    -Dobry wieczór, Książę – przywitała się, unosząc lekko kącik ust. – Nie zajmę waszej wysokości zbyt dużo czasu. Chodzi o Norwegię – wyjaśniła i wyprostowała się, nie odrywając wzroku od wampira.

    Hellen

    OdpowiedzUsuń
  15. Kiedy Marcus odezwał się, nie dopuszczając go jeszcze do słowa... Anton miał wrażenie, że jakiś kiepski żart. Skupił się całkowicie na tym, by nie dopuścić złości do siebie, żeby nie dać się ponieść bo nawet przyjaźń z Księciem, mogła być nie na tyle silna aby zapomniane były mu słowa jakie w gniewie mógł wypowiedzieć. Usiadł wygodniej w fotelu, emanując wręcz nonszalancją za którą ukrywał całe rozdrażnienie. Miał dość słuchania karcących słów jak na najbliższe sto lat, mógł znieść ochrzan od Egzekutora, ale więcej osób nie powinno podejmować się irytującej gadki na temat tego jak źle postąpił. Wiedział cholernie dobrze, że popełnił błąd, a im dłużej było mu to wypominane tym było tylko gorzej.
    Z trudem powstrzymał się przed wywróceniem oczami, gdy znów padł ten sam argument w postaci Jesteś Archontem, agentem Camarilli, wiedział bardzo dobrze kim jest, był nim od ponad wieku, nikt nie musiał mu tego wypominać. Cały czas spędzany na dotrzymywaniu kroku Quinlanowi, wypełnianiu swoich obowiązków to nie szło na marne, a ciągle rozbudzało w nim poczucie odpowiedzialności. Zajmując taką, a nie inną pozycję w społeczeństwie, liczył się z faktem, ze każdy jego ruch jest oceniany w większym bądź mniejszym stopniu. Tym razem zawalił, każdemu się zdarza. Już darował sobie docinanie Marcusowi, że też nie był bez skazy.
    - Nie znasz moich powodów, więc nie oceniaj ich jako złych – stwierdził sucho, starając się ciągle panować nad nerwami.- I oczywiście, Quinlan wypowiedział się w tej kwestii, możesz być spokojny o to, żaden czyn nie obejdzie się w końcu bez konsekwencji czy kary – prychnął, zacisnął palce jednej ręki na podłokietniku, aż ten nieco zatrzeszczał.
    Zmrużył nieco szare oczy, gdy słowa Marcusa dolewały oliwy do ognia jaki ciągle płonął. Przyjaciel tracił w oczach Antona i to bardzo, zawsze sądził, że Książę Los Angeles to ktoś kto zna go wystarczająco dobrze by nie podważać jego działań, wyraźnie się pomylił.
    - Nie uczciwa? - powtórzył po nim, pokręcił nieco głową, uśmiechając się przy tym paskudnie.- Sądziłem, że bardziej we mnie wierzysz, przyjacielu, ale widać przeceniałem to – przyznał z nutą goryczy.- Naprawdę myślisz, że zrobiłbym coś z przypadku – westchnął, uświadamiając sobie w jak słabym położeniu był.
    - Wiem dobrze kim jestem, nie musisz mi tego powtarzać ty ani nikt inny na tym parszywym świecie – odparł odrobinę obojętnie. Walka z własnymi emocjami, była strasznie męcząca, ale on osiągnął w tym mistrzowski poziom. Kiedy dostał swe zamówienie, sięgnął po szkło w którym znajdowała się krew. Upił trochę, rozkoszując się przyjemnym posmakiem. Nic nie mogło się równać z tym, a przy okazji koiło nerwy, już dość nadszarpnięte ostatnimi dniami.
    Przez kilka chwil czuł niepewność czy obdarzyć tego mężczyznę większym zaufaniem i powierzyć mu swój sekret oraz w jakimś stopniu życie Ines. Dłuższy czas milczał, zanim wprowadził Marcusa w sytuację jaka miała miejsce, zanim zdradził mu sekret noszony już od dłuższego czasu. Widział wyraźnie jak przyjaciel spina się, a później powoli analizuje to co usłyszał. O tak, to musiał być duży szok, świadomość, że w jakiś sposób prawo zostało ominięte czy też oszukane. Kastner jednak się tym nie przejmował, a zamiast tego dał czas Księciu by pojął wszystko co teraz wiedział.
    - Nie Nam, a Jej... sam dowiedziałem się ledwie pół roku temu – odparł cicho, odstawił szkło i przechylił się do przodu.- Sądzę, że straciła wiarę w prawo jakim rządzi się nasz świat, dlatego długo się ukrywała, ale chyba jej się nie dziwię, sam pałał bym nienawiścią do tych, którzy prawie pozbawili mnie życia – przyznał, świdrując spojrzeniem wampira.
    Pokiwał głową, gdy padło ostatnie pytanie, którego oczywiście się spodziewał.- Tak, wie o wszystkim, musiał o tym wiedzieć. Jest Egzekutorem, kimś komu ufam i kogo szanuję. Do tego jeśli zataiłbym to, a później sprawa wyszła by na jaw, spowodowało by to masę problemów, a tak, wszystko jest pod kontrolą – wyjaśnił.

    Anton

    OdpowiedzUsuń
  16. [Pomysł mi się podoba. Tak sobie myślę, że sto lat temu Hunter był jeszcze bardzo młody i (tak jak mam wspomniane) próbował sobie znaleźć miejsce w wampirzej społeczności. Mógł nawet przez bardzo krótki czas być szeryfem u Marcusa. Mogli wtedy współpracować, nawet nieźle się dogadywać i tak dalej. A po jakimś czasie pożegnali się w przyjacielskich stosunkach, bo Hunter uznał, że to nie jest życie dla niego. Akcja z zasadzką bardzo mi się podoba. W ogóle wizja wątku w tamtych czasach jest jak dla mnie świetna. :)
    Jeśli chodzi o teraźniejszość. Hunter jako Gangrelita ma dość dobre stosunki z wampirami z Brujah, więc mógłby nawet trochę powęszyć dla Marcusa.]

    Hunter

    OdpowiedzUsuń
  17. [Również witam się już oficjalnie. :)
    Jeszcze raz dziękuję Ci za wszystkie komplementy i miłe słowa. Bardzo mnie to cieszy, gdy widzę taki wspaniały odbiór postaci. Miecz widzę spełnia swój efekt ku uciesze wtajemniczonych. :)

    Dziękuję i też mam taką nadzieję. Czekam również z utęsknieniem na innych Malkavian, z którymi będzie można się porozumiewać malkaviańskimi strumieniami świadomości. :D

    Co do naszego umówionego wątku. Ja mam dwie propozycje początku: Pierwsza, jeszcze przed przyjazdem Quinlana, kiedy Vangelis próbuje Księcia w pewien sposób przygotować na to co dopiero ma nadejść. A druga, kiedy Quinlan jest już w mieście, Marcus kojarzy dziwne rzeczy, które wcześniej mówił Vangelis i podejrzewa, że to on mógł się przyczynić do wizyty Egzekutora. Postanawia więc dowiedzieć się czegoś więcej. Daj znać co myślisz, bo w obu wypadkach mam już pomysł na początek.]

    Vangelis

    OdpowiedzUsuń
  18. Francis, mimo iż za bardzo tego nie okazywał, szanował to co robił jego ojciec. Nie każdy by chciał tyle siedzieć nad tymi wszystkimi sprawami. Szukać różnorodnych luk w prawie. Jednakże pomimo tego, że ojciec namawiał go, aby został prawnikiem, Francis wybrał co innego.
    Prawo to nie był jego konik. Poza tym nie chciał, aby większość patrzyła przez pryzmat ojca. A wyjść z cienia byłoby zbyt trudno. Tym bardziej, że ojciec był dosyć znany i ceniony.
    Nie został też artystą, tak jak to chciała jego matka. Do dzisiaj ma do niego o to żal. No bo przecież z dziada pradziada, z każdym nowym pokoleniem w rodzinie było kilkoro artystów. Co prawda rysunki Francisa były dosyć dobre... I na tym to się kończyło. Poza tym brat został artystą, więc uznał, że nie będzie mu wchodził w paradę.
    Francisa od małego ciągnęło coś w stronę medycyny. A już w szczególności po tamtym pamiętnym wieczorze. Obrał tą ścieżkę, chociaż wiedział, że nie będzie łatwo. Ale kto powiedział, że zdobycie szczytu jest proste? Uznał, że to jest warte uwagi.
    - Chcąc być dobrym...- Przerwał na moment, szukając odpowiedniejszego określenia- Chcąc być najlepszym w tym co się robi potrzebna jest też ogromna samokontrola. A także i samozaparcie. Same chęci nie wystarczą- uśmiechnął się lekko- Od małego marzy mi się bycie chirurgiem. Jest to dosyć odpowiedzialne zajęcie, ale to jest coś do czego dążę.
    - Na państwówce to raczej dużo nie zarobisz- wtrąciła się matka.
    - Jeżeli robi się coś, patrząc tylko na pieniądze, to niestety nie będzie się dobrym w tym- odpowiedział jej- Ale nikt nie mówił, że chcę skończyć tylko na państwówce. Mam pewne plany, ale na razie póki co to muszę ukończyć studia.
    Zauważył podchodzącego w ich kierunku senatora. Mężczyzna przywitał się niczym dobry znajomy z Francisem. Nieco bardziej oficjalnie z ojcem i Crawfordem. John spojrzał zaskoczony to na senatora, to na syna.
    - Ach, to pan nic nie wie- stwierdził pan Donovan- Francis na poprzednim bankiecie uratował moją Jane. Zakrztusiła się czymś, nikt nie wiedział jak jej pomóc, a tu wpada taki sobie Francis i jak nie przeprowadzi akcji...- pokręcił głową z podziwem.
    - To nic takiego- machnął na to ręką chłopak, uśmiechając się lekko. Kątem oka zauważył, jak co niektórzy dziwnie mu się przyglądają.

    OdpowiedzUsuń
  19. Również witam i jeszcze raz bardzo dziękuję.
    Nie nazwałabym się ekspertką, co najwyżej wielką fanką Ravnosów. W każdym razie bardzo mi miło słyszeć tyle komplementów.
    Też mam taką nadzieję, bo właśnie zaraz po tym jak mnie blog ujął tematyką, to spodobała mi się też atmosfera. Bardzo tu wszyscy zżyci. :) Na pewno będę śmiało pytać jakby co.
    Wątek bardzo chętnie. I jestem ciekawa pomysłu odnośnie przeszłości.

    Niko

    OdpowiedzUsuń
  20. Kącik jego ust uniósł się w krzywym uśmiechu, gdy słuchał ostrożnych słów Marcusa. Będąc na niepewnym gruncie sam też pewnie tak właśnie zachowywałby się.
    - Jeśli chodzi o wściekłość, robię się zbyt podatny na impulsywne zachowania, prawda? - prychnął, ale zaraz lekko pokręcił głową. Nie było sensu wkurzać się dalej, pogłębiać i tak rozbudzonej bestii. Wbił wzrok w jakiś punkt ponad ramieniem mężczyzny.- Nie zasługiwałem na wiele rzeczy, które już się wydarzyły, ale widać kłopoty zbyt mnie polubiły, Marcusie – nigdy nie użalał się nad sobą, jeśli coś musiało się wydarzyć to właśnie się działo i Anton zamierzał jedynie to przetrwać, chociaż ciche przejście przez najgorsze chwile stawało się ciężkie, gdy każdy musiał wypowiedzieć się na ten temat. Nudne i irytujące stawało się wysłuchiwania nagan od każdej napotkanej jednostki, lecz Kastner był świadom, że jeszcze w najbliższych dniach będzie musiał to znosić. Sprawa była zbyt świeża. Domyślał się, ze dużo ryzykuje zwracając się z prośbą do osoby, która w systemie, który okazał się wadliwy, pracuje już tak długo. Nie miał jednak pomysłu do kogo innego iść. Niby posiadał wielu znajomych ustawionych na różnych szczeblach hierarchii, ale większości nie ufał na tyle by wprowadzić ich w tą sytuację. Książę Los Angeles był tym wyjątkiem i mimo nawet sporej różnicy wieku, Anton nabrał szacunku do młodszego wampira, dzięki czemu teraz bez wahania nazwać mógł go przyjacielem, a nawet bratem. Takich jednostek w historii nie było za wiele, a może ledwie dwie.
    Cisza jaka zapadła i trwała, zaczynała sprawiać dyskomfort, dlatego też Anton walczył z potrzebą przerwania jej i jedynie nieprzerwanie wpatrywał się w rozmówce by skłonić go do jakiegokolwiek ruchu. Gdyby był zwykłym człowiekiem, próbowałby teraz najpewniej zająć się czymś, zacząłby się wiercić, zdradzając jak niepokoi go brak reakcji, brak słów, brak czegokolwiek.
    Gdy w końcu Crowford odezwał się, Kastner uśmiechnął się równie paskudnie, prawie zahaczało to o pogardę.- Ciężko ufać przy takiej sprawie, jak i ogólnie zawierzyć komukolwiek kto trzyma się władzy – przyznał, nie było co uspokajać czy owijać w bawełnę. Archont wiedział dobrze jak niepewne są znajomości, gdy ktoś mocno tkwi przy władzy oraz w systemie.
    - Prowadziłem prywatne śledztwo, jednak teraz co oczywiste pozbawiono mnie tej możliwości – odparł niechętnie, czując znów kiełkujący gniew. Nie miał już swobody działania, nie mógł szukać dalej dowodów na to, że ktoś zagrał sobie na prawie i teoretycznie zabił wampirzycę, która nie była niczemu winna.- Sądzę, że mogło to mieć związek ze mną, wszyscy wiedzieli co łączy mnie i Ines, więc pewnie znaleźli najlepszą opcję by rozproszyć uwagę. Poza tym, co mi sama Ines powiedziała, usłyszała coś czego nie powinna... jednak nie chce na razie zdradzić mi cóż to było – uchylił kolejny łyk krwi, zdradzając tylko przed sobą lekkie zdenerwowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy w końcu dotarli do tej najważniejszej części rozmowy, Anton czuł, że chyba wypada być już całkowicie szczerym. Kręcenie teraz nie mogło przynieść nic dobrego, a jedynie zaprzepaści szansę.
      Wpatrywał się w szkło, trzymane w ręce, patrząc jak odbija światło.
      - Dlaczego właśnie teraz? - powtórzył po nim, zyskując trochę na czasie i próbując przełamać się. Przyznać do słabości, której nie tolerował u siebie i u innych.- Bo się boję – wydusił z siebie cicho.- Boję się każdego dnia, gdy wiem, że ktoś może zrozumieć, że pięćdziesiąt lat temu wykonano wyrok nie na tej Creswell co powinno, że prawda wyjdzie na jaw, a ja stracę ją ponownie – odstawił szkło, widząc jak delikatnie zadrżała mu ręką.
      - Nie jestem wstanie logicznie podchodzić do najprostszych spraw... a nie moge pozwolić, żeby to wszystko przerosło mnie. Jestem w końcu Archontem, mam swoje cholerne obowiązki, które przestają być tak proste jak dotąd – spojrzał na swego rozmówce.- Przestaję panować nad Bestią, muszę znów odzyskać kontrolę, a nie jestem wstanie tego zrobić, skupić się jedynie na tym, gdy wiem, że Ines ciągle jest w niebezpieczeństwie.- beznadziejność tej sytuacji, tego, że musiał liczyć na kogoś, wzbudzało zrezygnowanie.
      - Wiem, że to czego chcę to wiele, najlepiej za wiele, ale chciałem cię prosić byś zapewnił Jej schronienie, bezpieczeństwo. Będąc Księciem Los Angeles, możesz jako jedyny coś wskórać w najgorszej sytuacji – zamilkł w końcu i wcale nie było mu lżej. Czekanie na decyzję to najgorsze co musiał zrobić w ostatnich dniach.

      Usuń
  21. [Przy okazji będzie można wpleść w wydarzenia z przeszłości motyw, który Huntera tak zraził do polityki i Camarilli, więc może być bardzo ciekawie.
    Jak najbardziej mi to pasuje. :)
    Byłoby mi bardzo miło.]

    Hunter

    OdpowiedzUsuń
  22. Uśmiechnęła się lekko lecz nad wyraz serdecznie, gdy tylko dostrzegła sylwetkę Księcia Los Angeles. Nie tylko dlatego, że chciała dobrze wypaść i odpowiednio się zaprezentować – naprawdę cieszyła się z wizyty w posiadłości mężczyzny, w dodatku na jego chęć i dzięki jego zaproszeniu. Mężczyzna dotąd ją prowadzący zostawił ją kilka kroków przed Księciem i skłonił się lekko, czego Lisa już nie zauważyła, bo była zbyt pochłonięta opanowaniem własnych emocji. Przeszła kilka kroków, nim Crowford ucałował jej chłodną dłoń.
    - Będę zaszczycona – odpowiedziała tylko, dziwiąc się, gdy usłyszała brzmienie własnego głosu. Rzadko kiedy był tak naprawdę miły dla ucha, pozbawiony cechy, która przylgnęła do Lisy całkiem niedawno temu, czyli zbyt wielkiej pewności siebie.
    Do tej pory wyobrażała sobie Księcia jako mężczyznę o surowym spojrzeniu, postawnego, starającego się utrzymać wszystko w ryzach. Eleganckiego, ale zdystansowanego. Może nie wszystko z tych wyobrażeń sprawdziła się w rzeczywistości – zresztą ostatnio widzieli się ostatnio bardzo temu, a po takim czasie pamięć lubi płatać figle – lecz teraz myślała o nim raczej jak o mężczyźnie szarmanckim, z dobrym gustem i klasą. Jako oficjalna towarzyszka nie mogła więc pozwolić sobie na jakąkolwiek malutką choćby wpadkę.
    Szli niespiesznie, Książę najwidoczniej rozumiał, że poruszanie się na wysokich obcasach naprawdę nie należy do łatwych. Poza tym miała przy okazji do posłuchania o obrazach wiszących na ścianach rezydencji. Chociaż malarstwo nie było jej konikiem, nie mogła nie docenić prawdziwego profesjonalizmu i dobrego smaku. Może nie wszystko przypadało do jej gustu, mimo to była pod wrażeniem. Sama w swoim niewielkim domu miała naprawdę niewiele dzieł wiszących na ścianie. Za to półki uginały się od nut, dopełnianych przez libretta różnych oper. I kwiaty. Kwiaty były jej miłością.
    Najlepsze jednak było przed nią. Gdy doszli do pomieszczenia, w którym miało odbyć się spotkanie, w oczy nie rzucił jej się zastawiony stół i przygotowane karafki z etykietami lecz – no właśnie – panorama miasta. Książę prowadził ją do fotela, a jego słowa zdawały się ginąć gdzieś za osłoną pięknego widoku, który widocznie zauroczył Toreadorkę. Nie usiadła, gdy Książę odszedł do stołu, ale podeszła do okien, by jeszcze przez moment napawać się widokiem miasta oświetlonego przez księżyc. Mimo tak późnej pory, w oknach niektórych mieszkań wciąż paliły się światła.
    Dlaczego ona nie ma na co dzień takiego widoku? Mogłaby stać i przyglądać się mu godzinami – a jej fascynacja nigdy by nie opadła. Mogłaby sprowadzić najlepszego malarza i wydać fortunę, byleby tylko uwiecznił jej ten właśnie widok. Widok miasta, które tak naprawdę nigdy nie śpi – nie tylko dzięki wampirom. Mogłaby wpatrywać się w obraz i… nie robić nic…
    No właśnie. Nic. Co by wtedy osiągnęła? Zamknęła oczy i odwróciła się do Księcia. Na jej ustach pojawił się nerwowy uśmiech. Nie miała pojęcia, o co ją zapytał – ani tym bardziej czy było to dawno temu, czy dosłownie minęło jedynie parę sekund. Zagryzła dolną wargę, analizując chłodno sytuację.
    - Byłabym wdzięczna za kieliszek B Rh minus – odparła, gdy udało jej się ustalić, o co zapytał ją Książę. – Ale nie będę narzekać, jeżeli zaproponuje mi Pan coś innego.
    W zasadzie jak miała się do niego zwracać? Per Wasza Wysokość? Wasza Ekscelencjo? Najjaśniejszy Panie? Czy zwyczajne Pan wystarczy? Zaśmiała się w myślach. Nigdy nie przeszło jej dotąd przez myśl, że stanie przed Księciem i naprawdę będzie miała tak śmieszne dylematy w porównaniu z tym, co chciała mu tak naprawdę przekazać i co stanowiło istotę jej pobytu tutaj – może oprócz towarzyszenia Księciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chciałabym również o czymś porozmawiać. Myślę jednak, że wiadomość, którą chcę przekazać, może zepsuć nam wszystkim naprawdę miły wieczór, który tak naprawdę jeszcze się nie zaczął, więc… Jeżeli Książę będzie na tyle łaskaw, aby poświęcić mi dosłownie parę minut po spotkaniu…
      Czuła się dziwnie. Ale z drugiej strony, skoro dowiedziała się o czymś ważnym – powinna o tym poinformować. Inaczej wyglądałoby to tak, jakby sama maczała palce w tym, co się stało. A to poważnie zszargałoby jej reputację – i wizerunek w oczach Księcia. Dlatego musiała. Musiała postawić wszystko na jedną kartę, nawet jeżeli będzie miała przez to potem przykre konsekwencje lub zostanie w jakiś sposób przez kogoś wyśmiana.

      Lisa

      Usuń
  23. [Nic się nie stało, sama nie mogę się jeszcze ogarnąć po świętach ;p
    Ja tym bardziej się cieszę, że udało mi się stworzyć panią pasującą do Klanu Nosferatu, bo mając połowę karty jeszcze nie miałam pewności gdzie ją umieszczę xDD Cieszy mnie, że tylu osobą już podoba się Illviana, bo sądziłam, że może być inaczej ;)
    Możemy próbować na dwa wątki w końcu nikt nie wymaga kilku odpisów dziennie ^^ Pomysł, jakiś wykombinuję na pewno, chociaż nie obiecuję, że Illviana będzie pałała sympatią do Marcusa, bo ona nie przepada za systemem, a Książę jakby nie patrzeć jest z nim związany... i w sumie Illviana mogłaby trochę po utrudniać życie Crowfordowi, tylko jeszcze nie wiem jak XD]

    OdpowiedzUsuń
  24. Hellen również miała kilka dziwnych przyzwyczajeń, których prawdopodobnie nikt nigdy nie zdołał zauważyć. Nikt nigdy nie pojawiał się w jej miejscu pracy, więc nie można było przyuważyć, że przed komputerem siedzi w okularach. Swoją drogą, było to dość ciekawe doświadczenie, dowiedzieć się od lekarza o swojej lekkiej wadzie wzroku jakieś sto dwadzieścia lat po przemianie. Niemniej jednak ówczesny londyński doktor, zafascynowany optyką, opracowywał nowe metody szukania i badania wad wzroku. Hellen namiętnie gryzła ołówki, pocierała oczy, i nerwowo zakładała włosy za ucho. Choć sama nie była tego świadoma, w chwilach największego napięcia, stresu i skupienia, gryzła również wargi.
    Gdy tylko opuszczała swój gabinet po tych przyzwyczajeniach zazwyczaj nie było śladu. Stawała się tak zwyczajna, jak tylko było to możliwe. Nie udało się jej wyzbyć przyzwyczajenia do faktu, że zawsze jest się obserwowanym i ocenianym, że zawsze należy zachować się taktownie i kulturalnie. W związku z tym Hellen niejednokrotnie opisywano jako osobę, która może powiedzieć „spieprzaj dziadu” w taki sposób, byś cieszył się na nadchodzącą podróż i z radością pakował walizki.
    Czasem sama się sobie dziwiła jak wiele przydatnych, zawartych niegdyś znajomości może pomóc w teraźniejszych działaniach. Z lekkim uśmiechem obserwowała wampiry, które zarówno w Europie, jak i w USA pną się po szczeblach kariery państwowej. Również w stworzonej niedawno Unii Europejskiej. Śmiać jej się chciało, gdy pomyślała, że Europejczycy dali sobie wmówić, że mogą stanowić jedność jak Amerykanie. Podróżując po starym kontynencie poznała tak wiele różnych poglądów, kultur i punktów patrzenia na świat, że tylko patrzyła jak Unia prędzej czy później rozejdzie się w szwach. Norwegowie i Szwajcarzy zdawali się o tym wiedzieć, dlatego trzymali bezpieczny dystans.
    Szperając w swoich źródłach dowiadywała się kto obejmował ostatnio jakie stanowisko na światowej drabinie politycznej i biznesowej. Nierzadko szło to w parze. Niejednokrotnie wiedziała doskonale kto nie jest czysty jak łza, znała stare grzechy i przewinienia, ale trzymała wszystko dla siebie, by móc z tego zrobić użytek w stosownej chwili. Trzymała faktury, lewe dokumenty, podpisy, rozmowy, skany. Wiedziała, że powinna zebrać na temat Norwega jak najwięcej informacji, ale wszystko wyglądało tak, jakby małe grzeszki popełniali jedynie pracownicy, którzy podpięli swój dom na lewo do elektrowni. Nie mogła złapać nic na nikogo z wyżej postawionych osób, nie mówiąc już o samym Leandrze. Podejrzewała, że Książe może mieć z nim jakieś osobiste zatargi, ale nie śmiała o nic takiego pytać.
    Czemu nie dążyła do poprawy swojej pozycji w klanie? Czemu nie pragnęła władzy jako takiej? Bo w jej mniemaniu miała już wystarczającą by zadbać o samą siebie. Wiedza i informacje były jak sznurki, niektóre wyraźne, a niektóre niewidoczne. I tylko ona decydowała o tym, które z nich pociągnąć i jakie będzie to miało konsekwencje. Doskonale rozumiała koncepcję władzy, miała taką, jakiej pragnęła, a jednocześnie nie odsłaniała się zbytnio, czuła się bezpiecznie, a jeszcze bardziej zdawała sobie sprawę z odpowiedzialności płynącej z władzy. Musiała myśleć, wiecznie analizować wszystko, co ma miejsce wokół. Była odpowiedzialna za swoją wiedzę i za namiastkę władzy jaka się z tym wiązała.
    Usiadła prosto, układając dłonie na blacie. Choć patrzyła na Księcia, jej twarz wyrażała głębokie zastanowienie nad mającymi paść słowami. Kiedyś nauczyła się, że nie warto kłapać paszczą bez sensu. To była bolesna nauka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -Dziwnym wydaje mi się fakt, że oficjalne źródła niczego nie donoszą. To aż nazbyt nienaturalne, rzekłabym nawet, że przez tego, kto tuszował potencjalne przewinienia przemawiała po prostu głupota – uniosła lekko kącik ust, ale uśmiech zniknął z jej twarzy by znów ustąpić skupieniu - Paradoksalnie ta głupota sprawiła, że nie można się do niczego przyczepić, a osoby, które prawdopodobnie mogły mieć coś na sumieniu nagle okazywały się niezwiązane z jego firmą – rzekła powoli i ostrożnie, jakby analizowanie własnych słów mogło naprowadzić ją na jakikolwiek trop.
      -Zajęłam się więc rejestrami, jakby to rzec, kryminalnymi. Również cicho, a przynajmniej tak mi się wydwało. Sięgnęłam więc po czysto… ludzkie źródła – założyła kosmyk włosów za ucho, jakby miało to pomóc w zebraniu myśli. Nie przygotowywała się zbytnio wcześniej do rozmowy z Księciem, ale nie czuła się tym faktem specjalnie skrępowana. Czuła, że choć Książę czeka na konkrety, rozumie powagę rozważań.
      -Znalazłam coś… dziwnego – oznajmiła, jakby niepewna czy dziwny jest dobrym słowem – Natrafiłam na artykuł o niezwykle brutalnym morderstwie. Zorientowałam się, że w naszych źródłach wystąpiło bardzo podobne. Szukałam po dacie wydarzenia i okazało się, że ktoś z nas stwierdził, że ciało jest zbyt zmasakrowane by rozpoznać tożsamość, podczas gdy w ludzkich aktach wyraźnie widniało imię i nazwisko – zatrzymała się, wbijając wzrok w Księcia i obserwując jego reakcję. Gdyby jej serce biło, zapewne łomotałoby teraz jak oszalałe. Ale już dawno nie sprawiała, że na jej policzkach pojawiły się jakiekolwiek rumieńce.
      -Tom Mare, Egzekutor. Narodowość: Norweg. Podejrzany w ostatniej sprawie – Leander Andersen – wyrecytowała, jakby w ciągu kilku minut przyswoiła akta na pamięć. Choć czuła wewnętrzną dumę, za wszelką cenę nie chciała jej pokazywać. Uśmiechnęła się do Księcia lekko, niemalże niewinnie, co nieco przerażająco kontrastowało z opowiedzianą przez nią historią. Uniosła lekko głowę, czekając na jego reakcję. Miała już w głowie pewien pomysł, musiała tylko poczekać na odpowiedni moment, by się nim z Jego Wysokością podzielić. Wszystko miało miejsce w Norwegii. Musiała się tam znaleźć, musiała szukać i źródła i czuła to wszystkimi swoimi zmysłami.

      Hellen

      Usuń
  25. [Jeżeli chodzi o wątek to myslalam, aby doprowadzić ten do końca. Później zrobić jakiś przeskok i przejść już od momentu w którym Franz jest już wampirem.
    W karcie pozmieniam, z tym problemu nie będzie, ale obecnie jestem w pracy i dziś w ciagu dyzuru nie mam do tego możliwości bo mamy mega ważna wizytację i nie chce nawalic, tym bardziej że dziś odpowiadam za kilkoro ludzi i nie chce dać plamy :) Chyba rozumiesz :)]

    OdpowiedzUsuń
  26. [To świetnie. W takim razie ponieważ mam już jako tako wizję na początek to postaram się w wolnej chwili coś naskrobać. :)
    A tak poza tym to niezłe mi zadanie przygotowałaś. Bardzo moje klimaty. I jestem wielkim fanem Tesli... Czyżbyś minęła się z powołaniem i miała w sobie coś z Malkavian? ;)]

    Vangelis

    OdpowiedzUsuń
  27. [Też podejrzałem sobie inne zadania i stwierdzam, że najbardziej mi się podoba właśnie moje i Becketta. :)
    Piąteczka dla Michała ode mnie, Malkavianie zdecydowanie rządzą. Ja kiedyś bardzo dawno grałem jeszcze Gangrelem, a tak to też praktycznie sami Malkavianie. No i zadanie świetne, idealnie pasuje i do postaci i do mnie.
    No to dziękuję też bardzo za Teslę, bo bardzo mnie to ucieszyło. :)]

    Vangelis

    OdpowiedzUsuń
  28. [To ja witam Księcia. ;) Jeszcze raz dziękuję. Cieszę się, że udało mi się znaleźć ten złoty środek i pisać Setytę jak trzeba.
    Z wielką przyjemnością! Masz co do tego jakiś konkretny pomysł czy coś wspólnie wymyślamy?]

    Seti

    OdpowiedzUsuń
  29. [Tym bardziej miło mi to słyszeć i jeszcze raz bardzo dziękuję. ;)
    Mnie to pasuje, zwłaszcza że z chęcią pomogę biednym Tremerom. Tylko musisz mnie trochę wtajemniczyć o co chodziło w tej sprawie i coś się razem fajnego wymyśli.]

    Seti

    OdpowiedzUsuń
  30. [Witam Księcia, kłaniam się nisko aż po same kule. :)
    Zjawiam się pod tą kartą z zapytaniem, czy Książę zechciałby wątkować z jedynym człowiekiem na blogu? :D]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  31. Wróciłam z urlopu, matura prawie cała zdana, więc mogę się zająć wątkami. ;)
    Pomysł mi się podoba. Co prawda musisz mnie w szczegóły tej sprawy jako tako wprowadzić, żebym wiedziała co Niko może mieć z tym wspólnego lub co może wiedzieć. Za to już mam niecne wizje tego jak to Niko się ucieszy z możliwości zabawienia się nieco kosztem Księcia. :) A jakby się jeszcze udało mu wywinąć jakiś numer Marcusowi, to by w ogóle było pięknie. :D

    Niko

    OdpowiedzUsuń
  32. Gdy ocknęła się z osłupienia, w jaki wprawił ją widok z okna, Książę stał już obok niej, z dwoma kieliszkami zapełnionymi krwią. Z lekkim, jakby trochę przepraszającym uśmiechem, iż dała się porwać, zabrała jeden z nich z ręki starszego wampira i raz jeszcze odwróciła głowę w stronę widoku miasta pogrążonego w ciemności nocy. Tylko światła z okien osób, które jeszcze nie zasnęły, dawały jakiekolwiek źródło jasności.
    I to właśnie było w tym najpiękniejsze.
    Upiła łyk krwi, zamknąwszy uprzednio oczy. Idealna. Słodka, ulubiona Lisy krew spłynęła po jej podniebieniu. Nawet nie zauważyła, kiedy z bestii, która brała wszystko, co tylko miała pod ręką, stała się niemałym smakoszem, rozkochanym w smaku krwi jednego rodzaju.
    Prawie jak Ventrue. Z tym, że ona nie pogardziłaby też innym, zarówno dobrym rodzajem krwi. Podlegała jedynie własnym kaprysom – nie słabościom klanowym.
    Chociaż sama nie wiedziała czy gorzej jest umrzeć z pragnienia czy przez zauroczenie.
    Zerknęła raz jeszcze na Księcia, gdy zadał jej pytanie. Sądziła, że właśnie po to tutaj przyjechała. Aby zabawić gości swoim głosem. Nie sądziła, że chciał się pochwalić nią wśród śmietanki towarzyskiej jako zwykłą kobietą.
    - Naturalnie – odparła miękko. – Mam nadzieję, że dysponujesz, Książę, fortepianem. Mój Ghoul będzie moim akompaniatorem, jeżeli nikt ze zgromadzonych nie poczuje się urażony jej towarzystwem.
    Zadawała sobie sprawę, że nie każdy tak szanował Ghouli jak ona. Dla niektórych były to stworzenia niewiele warte – zwykli niewolnicy, mniej warci od psa. Jednak nie dla Lisy. Donna Elvira była jej cieniem, prawą ręką, która sięgała tam, gdzie sama wampirzyca nie mogła. Sam ten fakt kazał Lisie ją szanować.
    A jeżeli dodać do tego talent kobiety…
    Zdążyła upić jeszcze jeden łyk krwi, gdy usłyszała szmer. Odwróciła się i jej oczom ukazali się goście prowadzeni przez książęcego majordomusa. Był to więc czas, aby do nich dołączyć. Wraz z Marcusem podążyli w ich stronę, a Lisa uśmiechała się wdzięcznie, gdy została przedstawiona większemu gronu.
    Zdziwiła się, gdy pojawiła się wśród tłumu kobieta, która widziała jej ostatni występ. Nie przypuszczała, że znajdzie się tutaj ktoś miłujący sztukę. Nie, żeby uznawała ich wszystkich za nudziarzy…
    Została odciągnięta na bok, przyjmując komplementy z lekkim uśmiechem i skinieniem głowy. W zasadzie o wiele lepiej by się czuła, gdyby skończyło się na jednym, krótkim podsumowaniu jej talentu. Po jakimś czasie zaczęła odczuwać dyskomfort i wzrokiem szukać drogi ucieczki od najwidoczniej zakochanej bez pamięci w jej głosie kobiety.
    Jej wzrok padł na księcia i uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Aczkolwiek równie dobrze mógł uznać, że mu się zdawało lub kompletnie nie zauważyć jej niemego błagania.

    Lisa

    OdpowiedzUsuń
  33. [Kłaniam się nisko. Ja z koleji cieszę się, że mogłam dołączyć do bloga i na pewno rozwinę tu jeszcze swoją postać. Dziękuję za miły dopisek "pięknie" do "umieszczaj"- do tej pory na wspomnienie tego uśmiecham się od ucha do ucha. :)
    Chęci na wątek są, tylko trochę przeraża mnie, że to jednak sam dostojny Książę, a Ilja jest tylko służącą. Z drugiej strony, Marcus mógłby się nią zainteresować podczas występu w teatrze, gdzie jest tancerką, albo- chyba ciekawiej, ale i ryzykowniej- potrzebowałby kogoś do zidentyfikowania trucizny, jaką Sabbat zaczął używać potajemnie na członkach Camarilli.]

    Ilja

    OdpowiedzUsuń
  34. [W końcu jestem i również się cieszę. ;) Domyślam się. Uwielbiam Zdunicha, prawdziwy człowiek kameleon. Za film się pewnie kiedyś wezmę, jak będę mieć siłę by się zmierzyć z musicalem. W każdym razie dziękuję za miłe słowa pod adresem mojego wariata. ;)
    Właśnie widzę, ale damy radę. Jeszcze raz dziękuję za miłe powitanie i pozdrawiam serdecznie!]

    Ripper

    OdpowiedzUsuń
  35. [Tak, oczywiście. Przepraszam, że tyle musisz czekać, ale kiepsko było u mnie z czasem. Jestem dopiero świeżo po sesji i od wczoraj dopiero robię odpisy. Pewnie w weekend będę wszystkie rozsyłać. Nie zapomniałem i jeszcze raz przepraszam za aż takie opóźnienia. :)]

    Hunter

    OdpowiedzUsuń
  36. [I jak? Był maraton? ;)
    Czas i chęci, a nawet wenę mam, więc z wielką przyjemnością się skuszę na wątek. Zwłaszcza z Księciem. ;)
    Jakieś pomysły czy kombinujemy coś wspólnie?]

    Ripper

    OdpowiedzUsuń
  37. [Kochana, wbijaj do mnie na wąteczek. Poprzedni nam nie wyszedł to teraz musi wyjść. ;)]

    Danica

    OdpowiedzUsuń
  38. [Dzięki za przywitanie. :)

    Nie ma sprawy, to ja raczej powinnam przeprosić, bo wywołałam trochę zamieszania (to moje niezdecydowanie i kłótnia, kto ma być czyim ghoulem)...

    Miło mi to słyszeć. Szczególnie, że jej postać miała zupełnie inaczej wyglądać. :D Chciałam zrobić taką drugą Salmę Hayek z "Od zmierzchu do świtu".

    Ja na razie się wstrzymam z wątkami. Ledwo co dołączyłam do VM, a już ich się mi trochę nazbierało. Czas to zou! :P]

    Meg

    OdpowiedzUsuń
  39. [Jeśli po tak długim czasie nadal masz chęć na nasz wątek to będzie mi bardzo miło. Wiem, że potwornie długo mnie nie było, ale postaram się to wreszcie nadrobić.]

    Vangelis

    OdpowiedzUsuń
  40. [Zmiany są zawsze na plus, szczególności w tworzeniu postaci. :)

    Chciałabym się zdecydować na taką drugą postać, ale niestety, mój obecny stan mi na to nie pozwala. :/

    Jasne, zgłoszę się. :)]

    Meg

    OdpowiedzUsuń
  41. Lisa poczuła ulgę, gdy Książę zjawił się jednak u jej boku, spiesząc na ratunek. Niemal wyciągnął ją z paszczy lwa. Oczywiście, nie miała nic przeciw paru komplementom i komentarzom odnośnie do jej głosu – chociaż śpiewa już długie lata, jeszcze doskonałości z całą pewnością nie osiągnęła.
    Udała jednak zaskoczoną faktem, że Marcus zjawił się obok niej i chciał porwać ją na chwilę rozmowy. Położyła dłoń na mostku, blisko dawno już nie bijącego serca i skłoniła się lekko w stronę kobiety, która niedawno zasypywała ją potokiem słów.
    - Mnie również niezmiernie miło było panią poznać – odparła z uśmiechem i skłoniła lekko głowę, po czym dołączyła do Księcia. Może było miło i ją poznać, ale z całą pewnością nigdy więcej nie będzie chciała z nią rozmawiać. Przynajmniej nie na temat sztuki, śpiewu i barwy głosu. I innych takich.
    Podała ramię gospodarzowi przyjęcia i wraz z nim, dotrzymując mu kroku, powędrowali w stronę okna, z którego widok tak bardzo ją urzekł.
    Mimo płynących minut, wcale nie stawał się brzydszy. Wręcz przeciwnie – iskrzące światełka w pokojach ludzi, czy też nie-ludzi, którzy jeszcze nie spali, nadawały pogrążonemu w mroku nocy miastu swoistego wdzięku. Zastanawiała się czy w Hollywood wyglądało to tak samo pięknie jak tutaj – w dzielnicy biznesu, marketingu i ekonomii. Tu, gdzie był raj dla Ventrue.
    Lisa dawno porzuciła już Hollywood i nie zapuszczała się w jego strony. Zawiodła się tym, co zobaczyła lata temu. Ale nie mogła też wrócić do Nowego Jorku – może poniekąd bała się reakcji swojego Stwórcy. Wiedziała, że zraniła go dotkliwie, zostawiając mu jedynie karteczkę na pożegnanie. Czy po tym wszystkim chciałby ją jeszcze widzieć?
    Zamrugała oczami, przypominając sobie, że przecież jest na bankiecie. Nie powinna się smucić z powodu tego, co było całe dziesiątki lat temu. I przede wszystkim powinna odstawić kieliszek z krwią. Nie wolno żywić się przed występem. Chyba że chce się mieć potem przykre konsekwencje.
    Uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o tym, że Elvira będzie tutaj mile widzianym gościem. To dobrze. Była to dla niej naprawdę wielka ulga, z całą pewnością będzie czuła się pewniej, jeśli to właśnie ona zasiądzie za fortepianem. Nie przypadkowy pianista. Lub też nie będzie musiała wystąpić a capella.
    Uniosła dłoń na niewielką wysokość, jakby chciała przerwać słowa Księcia, ale nie starczyło jej na tyle odwagi, aby zrobić to kategorycznie i pewnie.
    - Proszę, jestem Lisa – odparła, dość nieśmiało spoglądając na swojego rozmówcę. Nie była pewna czy to nie pewien nietakt, prosić Księcia, aby nie mówił do niej per „pani”. – Proszę mi mówić po imieniu.
    Westchnęła cicho i omiotła spojrzeniem pomieszczenie, a także kilku gości rozmawiających ze sobą nieco dalej. Jak właściwie odnajdywała się na bankiecie? Sama nie wiedziała. Nie była jakoś niespecjalnie rozmowna czy też towarzyska, ale dzisiejszy wieczór… zdaje się, że odrobinę ją przerastał. Była w stanie rozmawiać z naprawdę niewielkim gronem osób. Nie tak powinna zachowywać się primadonna.
    - Przyjęcie z całą pewnością jest wspaniałe – odparła. – Zastanawiam się jedynie czy odnajdę się w towarzystwie. Kompletnie nie znam się na biznesie i interesach. – Uśmiechnęła się lekko, zerknąwszy kątem oka na Księcia. – Nigdy nie miałam z nimi styczności, tak na dobrą sprawę. Gdyby nie Valen… mój Stwórca, z całą pewnością umarłabym jako wdowa po żołnierzu i stara kelnerka. Ale to z całą pewnością nie jest ciekawa historia.

    Lisa

    OdpowiedzUsuń
  42. [Heheh, cieszę się, że Antona brakowało na blogu bo to znak, że chociaż tutaj moja postać dobrze się przyjęła ;)
    A niby brat to tylko przez fakt, iż panowie faktycznie nie są spokrewnieni w żaden sposób. Kastner dalej będzie traktował Marcusa jak brata i przyjaciela, chociaż może być trochę złośliwy, zaczepny... i ogólnie inny niż wcześniej xD
    Może zacznijmy od nowego pomysłu? Anton mógł wrócić do LA, a po jakimś czasie zawitać do Marcusa, który pewnie i tak wiedziałby o powrocie przyjaciela... albo sam wezwał go do siebie, aby porozmawiać cóż się działo. Bo tego prawie nikt nie wie, nie znając powodów przez które Niemiec wyjechał ;p]

    OdpowiedzUsuń
  43. [Jasne. :D

    Elegancja wampirzyca z twardo trzymającą się swoją racją. Mająca swoich "podwładnych" pod kloszem. Bardzo władcza, bardzo surowa. :)]

    Meg

    OdpowiedzUsuń
  44. [Witam również i dziękuję bardzo za wszystkie miłe słowa. Biorąc pod uwagę jak bardzo nie lubię pisać kart i jak opornie mi to idzie, to nawet nie wiesz jak wspaniale mi czytać te wszystkie komplementy. :)
    Ha, tylko że kreacja sztywniaka również nie jest prosta, więc nie ma co porównywać. Chęć oczywiście jest, wątku nigdy nie odmówię, zwłaszcza z Księciem. ;) Nasi panowie są w sumie w dość podobnym wieku, chociaż skrajnie inaczej przeżyli tych kilka wieków, więc może być bardzo ciekawie. ;)]

    Peter

    OdpowiedzUsuń
  45. [No ja myślę! :)
    Tutaj są dwie wersje w sumie. Oficjalnie Los Angeles to tylko chwilowy przystanek, akurat było jej po drodze. Nieoficjalnie ma swoje prywatne sprawy. Jedna z tych spraw dotyczy pewnego Egzekutora, na którego pobyt trafiła zupełnym przypadkiem. ;) Druga ze spraw dotyczy Tzimisce i notki Dragomira (na razie niekonkretnie ale coś ciekawego się tworzy ;)).
    Tak sobie myślę, że można albo wyjść od czegoś formalnego, choćby wspólnego spotkania i wyjaśnienia sobie pewnych spraw. Albo możemy sobie sprawę ułatwić, tak by się znali - osobiście lub tylko ze słyszenia.]

    Buziaczki,
    Danica

    OdpowiedzUsuń
  46. [Witam również. :) No proszę, a mnie się wciąż wydaje, że wyszła z tego przydługa litania. Owszem Quinlan miał spory wkład w postać, nawet pseudonim celowo dobieraliśmy by brzmiał nieco podobnie. KP w dokumentach google się zmieniło w spam notatkami i rozmówkami, więc tworzyło się nam wesoło. :)
    Jeszcze raz bardzo dziękuję, no i jakby co zapraszam na wątek. Myślę, że moglibyśmy coś ciekawego wymyślić. :)]

    Cailean

    OdpowiedzUsuń
  47. [Ja jeszcze bardziej przepraszam, że tyle miesięcy musiałaś czekać na mój odpis. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu czasem (dość często) tak mam, że nie mam kompletnie energii na pisanie i potrzebuję jakiegoś kopa, by w ogóle zacząć cokolwiek pisać. I nie dlatego, że nie mam pomysłów czy mi się nie podoba – początek jest fantastyczny, po prostu mam taki irytujący nawyk marnowania wolnego czasu. :) Dlatego jak coś – upominaj się. No i mam nadzieję, że taka dość dziwna forma mojego odpisu Ci się spodoba.]

    Rok 2016.
    Hunter z zadumą przypatrywał się tonącym w mroku nocy ulicom Los Angeles. Niemal nie poznawał tego miejsca. Minęło prawie sto lat od jego ostatniej wizyty w tym mieście. Czuł jak cała jego historia po zatoczeniu olbrzymiego, trwającego niemal wiek, koła zatrzymała się w punkcie wyjścia. Teraz jednak był już kimś zupełnie innym. Hunter, który przybył tu lata temu w poszukiwaniu swojego celu i miejsca na świecie wydawał mu się bardziej odległy i oderwany od rzeczywistości, niż David Montgomery którym był za życia. Dzisiaj miał już swój cel, znalazł swoje miejsce w świecie. Pamiętał jak dawno temu starszy Ventrue, Dunstan Fitzroy przewidywał mu wielką przyszłość. Ciekawe co w takim razie powiedziałby teraz, widząc zmianę jaka zaszła w duszy Huntera przez te wszystkie lata. Nie spodziewał się, że powrót do miasta wywoła w nim tak wielką zadumę i tyle wspomnień. Nigdy nie uważał się za sentymentalnego. A jednak... W tym miejscu było coś co nie dawało o sobie zapomnieć.
    Pogrążony w dość refleksyjnym nastroju udał się wprost do pałacu Księcia. Zazwyczaj pojawiając się w miastach lekceważył tradycję, nakazującą przedstawić się wampirowi sprawującemu władzę nad domeną, bo nie uznawał tej władzy. Marcusa darzył jednak szacunkiem. Czy to przez wzgląd na przeszłość, czy też po prostu dlatego, że uważał go za uczciwego... To nie było ważne, po prostu należał mu się szacunek...

    Rok 1918
    Wkroczył do pałacu. Nawet teraz, przemierzając korytarze bogatej rezydencji, nie mógł uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę...
    Los Angeles przeszło gwałtowne zmiany. Niemal na każdym kroku można było dostrzec ślady zniszczeń po poprzednim władcy. Można powiedzieć, że to miasto było równie okaleczone, jak ludzki świat, po niedawno zakończonym konflikcie. Hunter od początki widział szansę na znalezienie sobie jakiegoś miejsca w przechodzącej gwałtowne zmiany społeczności. Nie sądził jednak, że od razu uda mu się zdobyć posadę szeryfa. Mimo szczerych chęci, Hunter nadal miał wątpliwości czy się do tego nadaje. Był wampirem nieco ponad 50 lat i, w przeciwieństwie do innych nieśmiertelnych, nie wykorzystał tego czasu na budowę pozycji. Zamiast tego marnował kolejne lata szukając sobie miejsca i celu. Dopiero niedawno zaczął w ogóle rozmyślać o stwórcy i żałować, że tak pochopnie odrzucił jego pomoc. W tej chwili Tiberius malował mu się jak oaza wiedzy i mądrości. Próbował nawet go odszukać, choć bez większego skutku. Jeden z tropów zaprowadził go tutaj. Miejscowa starszyzna zdawała się znać jego stwórcę. Hunter miał wrażenie, że wielu tutejszych starszych darzyło go sporym szacunkiem, właśnie przez wzgląd na Tiberiusa. Chyba dlatego postanowił zostać tu dłużej i wreszcie spróbować stać się wartościowym członkiem wampirzej społeczności.
    Cieszył się na spotkanie z Księciem, choć gdzieś w głębi duszy czuł również obawy przed światem, do którego wkroczył, przekraczając próg wspaniałej posiadłości. Przez chwilę miał nawet chęć się wycofać, zupełnie jakby zwierzęca część jego natury próbowała się bronić, przed próbą zamknięcia w może i złotej, ale jednak klatce. Zdusił jednak te obawy, tłumacząc sobie, że nie będzie przecież służył żadnemu władcy, tylko potrzebującej pomocy społeczności. A jeśli Książę nie okaże się idealistą, to przecież zawsze może zrezygnować ze współpracy...
    Ghul z przesadną uprzejmością zaprosił go do gabinetu Księcia. Już od progu Hunter uważnie przyjrzał się Księciu. Elegancki, nieco sztywny, choć pewny siebie. Hunter uścisnął jego dłoń na powitanie, nadal przypatrując się gospodarzowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcus wydawał mu się przesadnie grzeczny i drobiazgowy, ale mimo to dobrze patrzyło mu z oczu. Nie otaczała go aura sztucznej pewności siebie czy skrzętnie wykorzystywanej prezencji. Hunter zawsze podświadomie ufał swemu pierwszemu wrażeniu, a to podpowiadało mu, że pozytywne opinie jakie słyszał o nowym Księciu Los Angeles nie są wyssane z palca.
      Hunter uśmiechnął się uprzejmie.
      – Witam i dziękuję, nie przypuszczałem, że zdobyłem tu jakąkolwiek sławę. – powiedział, nie do końca pewien jak powinien rozmawiać z Księciem. Nie czuł się najlepiej w formalnych rozmowach. Za życia może i pochodził z bogatej rodziny, ale daleko mu było do arystokracji. Zresztą, i tak najlepiej czuł się w skórze żołnierza. Po śmierci niewiele się zmieniło, co najwyżej stał się jeszcze większym outsiderem.
      Zajął miejsce w jednym z foteli.
      – Nie, dziękuję. – odmówił grzecznej propozycji Księcia. Nie miał zbyt wielkiego zaufania do Ventrue, na dodatek ich wyrafinowane gusta wydawały mu się nie do końca zrozumiałe. Jeśli kiedykolwiek przykładał wagę do pochodzenia krwi, to tylko dlatego, że wierzył iż przez krew można przejąć czyjąś siłę. Nie sądził by jakikolwiek Ventrue to zrozumiał.
      – Nie spodziewałem się, że będzie pan zainteresowany przyjęciem mnie na to stanowisko. Pewnie było wielu chętnych, zapewne bardziej doświadczonych... – podjął po chwili milczenia. Wolał od razu przejść do sedna spraw. – Dla mnie to wszystko jest nadal nowe. Nie mam nawet pojęcia czy sprostam oczekiwaniom. Oczywiście bardzo zależy mi na tej posadzie. – dodał, zauważając z pewnym rozbawieniem, że powinien raczej przekonać swego rozmówcę co do słuszności decyzji, jaką było zaproszenie go tutaj, zamiast jedynie zniechęcać Księcia.
      – Szczerze mówiąc, nie chodzi mi tu o sławę czy pozycję. Byłem kiedyś żołnierzem, kapitanem, walczyłem o słuszną sprawę, o moją rodzinę i moich rodaków. Widziałem jak wygląda to miasto, jak wielkie są tu zniszczenia i straty. Chcę tylko im pomóc. Nie wiem czy potrafię pełnić ten urząd formalnie, czy będę umiał podporządkować się rozkazom, ale sądzę, że dam radę pomóc mieszkańcom... – zdecydował się na szczerość. W końcu jeśli miał w jakikolwiek sposób współpracować z Księciem musiał wiedzieć czy może być z nim szczery, czy Książę naprawdę jest idealistą i czy istnieje między nimi jakakolwiek wspólna płaszczyzna na jakiej mieli cokolwiek budować. Pamiętał relacje ze swoimi dowódcami w czasie, gdy służył w armii. Zawsze o wiele prościej przychodziło mu służenie pod rozkazami kogoś, z kim dzielił wspólne poglądy. Pamiętał zwłaszcza generała Gordona, którego darzył olbrzymim szacunkiem. Wiedział, że nie może porównywać swego dawnego i obecnego życia, miał jednak nadzieję, że również teraz uda mu się stworzyć podobną relację ze swoim nowym „przełożonym”.

      Hunter.

      Usuń
  48. [Bardzo mi miło, że moja postać Ci się podoba. ;) Udało mi się stworzyć taki efekt, ahhh, aż nie wierzę, bo mam przez jakieś kilka miesięcy problemy z pisaniem. :P
    Jestem bardzo z tego powodu zaskoczona. Taki pozytywnych komentarzy się nie spodziewałam.]

    Hatter&Meg

    OdpowiedzUsuń
  49. Przechyliła delikatnie głowę w bok, gdy dostrzegła zarys zbliżającej się w ich stronę postaci. Najwidoczniej i Książę go zauważył – i oczekiwał, bo zaraz pożegnał ją, subtelnie i z pełnym szacunkiem, który, nie ma sensu ukrywać, podobał się jeszcze całkiem młodej Toreadorce. Obdarzyła go uprzejmym uśmiechem i skinęła głową, pokazując tym samym, że nie poczuje się urażona, gdy ją opuści. Przez moment jeszcze patrzyła na oddalającego się Ventrue i skrzące się z zachwytu oczy jego potencjalnego partnera biznesowego. Rozumiejąc zainteresowanie, jakim pan Jones ją aktualnie obdarzył, posłała mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki w tym momencie potrafiła się zdobyć, nim odwróciła się od dwóch mężczyzn. Miała nadzieję, że ten drobny gest otworzy Marcusowi nieco więcej drzwi.
    Chociaż nie powinno jej zależeć – to nie były jej interesy, podświadomie czuła, że do Księcia powinna mimo wszystko czuć jakiś respekt, szanować go i, jeśli tylko może… pomóc mu. W końcu on również tego wieczora, prosząc ją o towarzystwo, daje jej na przyszłość wiele możliwości – i nowych kontaktów, które mogą tylko rozwinąć jej karierę.
    Oddaliła się powoli w sam koniec sali. Mimo że została sama w takim ogromnym pomieszczeniu, nie łudziła się nawet, że nikt jej nie usłyszy. Właśnie dlatego wybierała utwory, których dzisiaj nikt ze zgromadzonych nie usłyszy – to, co kryła, zamierzała zaprezentować już publicznie, stojąc twarzą w twarz z publicznością czekającą na jej występ, przy fortepianie, z Elvirą.
    Właśnie… Elvira. Lekko zagryzła dolną wargę, pamiętając przy tym, żeby za bardzo nie rozmazać czerwonej szminki na swoich ustach. Elvira zawsze potrafiła dostosować się do sytuacji. Właśnie za to ją ceniła – była świetnym artystą i doskonale potrafiła przewidzieć to, czego w tym momencie oczekiwała Lisa. To jeden z tych argumentów, który przemawiał za tym, aby w przyszłości poprosiła o pozwolenie na przemianę panny Walker.
    Umilkła na dobre dwadzieścia minut przed tym, jak miała wyjść przed fortepian i zaprezentować swój talent. Teoretycznie powinna wytrzymać aż do samego końca – i wejść od razu z biegu, całkowicie rozśpiewaną, ale… wolała, aby cisza i kolejne tematy na ustach zgromadzonych biznesmenów wypchnęły chociaż przez moment pamięć o tym, że jeszcze przed momentem, gdzieś z ciemnych zakamarków posiadłości Księcia, słyszeli głos śpiewaczki.
    Tak, jak sądziła – chwilę po tym, jak skończyła się przygotowywać, podeszła do niej Elvira, w ręku trzymając teczkę z nutami. Lisa uśmiechnęła się tylko lekko do niej i zaraz znów zwróciła wzrok ku wielkiemu oknu – dając swojemu umysłowi ochłonąć. Bo to w końcu nie było tak, że, skoro występowała często publicznie, nie odczuwała tremy. Dawało się nad nią zapanować, za każdym razem coraz łatwiej, szczególnie przez długie lata praktyki i ciężkiej pracy nad tym – ale była pewna, że strach przed występem nie minie jej całkowicie nigdy. No może wtedy, gdy będzie jej już wszystko jedno. Ale wtedy nie będzie sensu już śpiewać. Artyście zawsze powinno zależeć.
    Z lekkiego zamroczenia wyrwał ją mężczyzna, oznajmiając, że już najwyższy czas. Lisa skinęła, zaraz spojrzała na swojego Ghoula i poszła przodem, za prowadzącym ją mężczyzną. Ten sam chwilę później zapowiadał ją przed zgromadzonymi wampirami. Sanders weszła wraz z Elvirą, obie skłoniły się przed publicznością – a potem wystarczyło poczekać, aż ta postawi pulpit, na pulpicie nuty i przygotuje się do gry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na krótką chwilę złapały kontakt wzrokowy. Lisa skinęła lekko głową na znak, że mogą już zaczynać. Otworzyła usta – a z nich popłynęła donośna, pełna smutku i żalu aria Violetty. Za każdym razem, gdy ją śpiewała czy słyszała, za każdym razem przed oczami widziała Valentine’a. Nie mogło być inaczej i tym razem. Normalny człowiek unikałby kontaktu z tym utworem za wszelką cenę. Lecz pojawiające się przed oczami Lisy kolejne obrazy i wspomnienia chwil pełnych uniesień, spędzonych właśnie ze swoim Stwórcą, dodawały realizmu uczuciom odgrywanym przed publicznością.
      W końcu… wszystko dla sztuki, czyż nie?
      Skończyła na wysokim A dwukreślnym, ze wzrokiem jeszcze przez moment nieobecnym – i w zasadzie tylko pozycja akompaniatora zdradzała, że jest to koniec arii. Po kilku sekundach mrugnęła oczami – raz i drugi. Potem spojrzała na publiczność, przywołała na swoje wargi lekki uśmiech i skłoniła się nisko, z gracją godną primadonny.

      przeżywająca i olśniewająca Lisa

      Usuń
  50. [Dziękuję bardzo. Trochę musiałam poczytać, by go jakoś wykreować, a przy okazji chciałam zachować swoje wyobrażenie Petyra, co pewnie zaowocowało dziwnym powiązaniem z Garym z VTMB, ale w sumie nie sądzę, by to w jakiś sposób źle wpływało, więc... mnie pasuje ;) Bardzo chętnie się piszę na jakieś powiązanie, wątek, czy cokolwiek.
    Zresztą, nie tylko Petyr się pisze. Dragomir również :D]

    Petyr & Dragomir

    OdpowiedzUsuń
  51. [córka marnotrawna wróciła *patrzy skromnie na stopy* Wybacz panie za to znikniecie >.<
    Ma odżyć.. ma i już. Ja sie zawsze z Wami bawie ;p
    Ja mam go duzo bo pracy szukam - raczej na odwrot.
    Mozemy wziac stary nowy... o ile pamietam jechali gdzie na cos (acz na co to nie pamietam, bo chociaz chce sobie przypomniec to nie moge) wiec mozemy go od nowa rozwinac]

    Merit / Chloe (jako jej ludzkie imie zostawmy)

    OdpowiedzUsuń
  52. [Dla mnie to tym lepiej. Moje postacie na ogół są dość nieokiełznane i niezrównoważone... Więc wydaje mi się, że się wczuję. c:
    Co do drugiego pomysłu, jestem na tak, choć wizje akurat prędzej będą zbyt częste (Felice miewała je już jako człowiecze dziecko, przez co społeczeństwo troszeńkę ją odrzuciło), a co do pierwszego, to musisz wpaść z zapytaniem pod kartę pięknej pani, którą, niestety, zasłoniłam. :>

    PS Raz jeszcze dziękuję za zrobienie porządku z tym bagienkiem. c:]

    Felice DeVarden

    OdpowiedzUsuń
  53. [Oby, gdyż nie wybaczyłybyśmy mu, gdyby tak po prostu świetnie sobie bez niej radził. Tamten wątek szalenie mi przypadł do gustu, więc jeśli nie zniknęła wena to z przyjemnością poczekam na odpis i podróż do Norwegii! A kto wie? Może Książę będzie przy okazji ciekaw, gdzie była Hellen jak jej nie było ;)]

    Hellen

    OdpowiedzUsuń
  54. [Bardzo dziękuję za ciepłe powitanie i pragnę przeprosić za tak rażącą zwłokę. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie bardzo napiętą sytuację na uczelni, która na szczęście już się nieco rozluźniła. Mam nadzieję, że już nie będę zmuszona zaniedbać swoich powinności.
    Jak najbardziej należy skrzyżować ich drogi. Możne wystawa w galerii lub licytacja dzieł sztuki? Są to miejsca gdzie splatają się obie te 'profesje'. :>]

    Narcissa

    OdpowiedzUsuń
  55. [nie zachowuje starych wpisow, zatem napisze odswiezony troche poczatek. Nie mniej pozostawie ten sam zamysl ja ostatnio byl ;) pewnie juz marudze z tym ale coz]

    Lenistwo bylo u niej rzadko spotykane. Najczesciej albo byla w terenie albo centralce. O zyciu towarzyskim mogla zapomniec a o prywatnym nie mowila. Zyła praca i dla pracy i to sie nie zmienilo zbytnie przez wieki. Co prawda wlaczajac sie do pracy u Księcia odpowiednio skorygowala wlasne "cv" wpisujac w niego jakies drobne "zaakceptowane" wykroczenia, by nie wygladalo zbyt idealnie. Z reszta asysty byl mniejszy problem, bo tez ich zadania byly inne. Jak przybyli to nie od razu szukała sobie nowego zajecia. Raz, ze musiała zmylić poscig, bo takowa sytuacja miala miejsce , to jeszcze musiala wrocic do formy w miare szybko. Nie byla tak glupia by pokazywac sie w stanie "przejsciowym", wygladajac przy tym jak chodzacy worek kosci.
    W dosyc spokojnym i oddalonym miejscu, by nie "narazic" nikogo wokolo w czasie, gdy Bestia probowala przejac paleczke. Nie bylo przy tym nikogo rownie starego by moc wspomoc kontrole. Nie, musiała to przeczekac. Sporo czasu nim wrociła do cywilizacji.
    Westchneła w zadumie przekrecajac sie na lozku. Był jeszcze dzien a nie mogla zasnac. Meczyły ja wspomnienia. Nawet kot wyczuwał jej nastroj i schowal sie pod lozkiem miauczac zalosnie. Spojrzała w tamtym kierunku.
    - ah kocie. Same utrapienia, prawda? - zauwazyła. Zwlekla sie z lozka i udala do lazienki majac nadzieje, ze prysznic pomoze i chociaz uda jej sie zdrzemnac z godzine czy dwie i nie bedzie widac "workow" pod oczami. Zasmiała sie cicho jakby to byl dobry dowcip.
    Stala pod prysznicem dosyc dlugo, nim w koncu dopadlo ja wyczerpanie. Nareszcie. Nadal nie do konca wytarta i nago dotarła do lozka. i opadla na poduszke naciagajac koldre na siebie mimowolnie.
    Gdy nastal juz wieczor standardowo ubrała sie w zwykla garsonke i udala do "centrum" dowodzenia by posprawdzac raporty zanim je podpisala po zaakceptowaniu. Wczesny wieczor rozpoczal sie monotonia, ale trwala ona niezbyt dlugo. Jeden ze straznikow pilnujacych pokoje Marcusa przesłał jej wiadomosc.
    Gapiła sie na jej tresc dobre 5 minut zanim wrocila do rzeczywistosci.
    - informacja została przekazana. Przekaz Panu, ze bede o czasie. - skinela krotko glowa na odchode i wgapila sie na zegarek. Zmarszczyła brwi. Mało czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkanie biznesowe i pozniejszy po tym bankiet mial sie odbyc za dobra godzine. Musiała sie wyrobić jesli nie miala kazac czekac.
      Cholerny Marcus. Dlaczego teraz? No dlaczego?! - spojrzała w sufit jakby tam pragnac poznac odpowiedz. Unikała wszelakich imprez w tym miescie jak mogla. Czasem nie mogla ale pilnowała sie, by nie spotkac nikogo "znajomego". Ostatnia rzecza, ktora teraz chciala to rozpoznanie i kolejna probe zamachu. Było ich kilka i zwykle wtedy gdy albo szla spac albo wybudzala sie toporu [hmm tak to sie pisalo?]
      Nie zauwazyła przy tym, ze spogladaja na nia ciekawskie oczy.
      Podchwyciła czyjs wzrok nim umknal.
      - Nie macie co robić? - zapytała ostro. - do roboty zatem - dodała jak nikt nie odpowiedział - nie bedzie mnie w domu przez wiekszosc nocy. Nie chce zadnych wpadek.
      - Nie bedzie - odparł ktorys - wyluzuj Merit.
      - bede spokojna jak wrocimy. A ze Ksiaze nie zyczył sobie zbyt wielu straznikow to bedzie pracy jak w ukropie.
      Zbyt wielu straznikow - czyli tylko ona. Super. Cos sie kroilo, tylko co?! Cos jej sie wydawalo, ze ta noc nie bedzie zbyt mila.
      - ide sie przygotowac. Ah i ma przyjsc serwisant kamer. Niech ktos sporzadzi odpowiednia notatke
      - jasne.
      - to do zobaczenia pozniej.
      Wyszła. Idac korytarzem machinialnie pozdrawiała mijane osoby myslac co ma wlozyc i jaka bron wziac ze soba. Ze sztyletem sobie poradzila, bo byl nie odlacznym narzedziem. Gorzej bylo z pistoletem. Eh. Pod suknia byl widoczny.
      Miauuu.
      - maluchu, a moze ciebie wezme co? Uzyje jak tajna bron i nikt nie zauwazy, ze jestes?
      Kolejne miaukniecie.
      - gadam z kotem. Do czego to doszlo na stare lata. - usmiechnela sie kacikiem ust i poszla sie ubrac, umalowac i upiac wlosy. W drodze do pokoju zajrzała na liste gosci. Wydawalo jej sie, ze nazwiska wydawaly jej sie nieznne, ale coz to za problem poslugiwac sie innym? Zwlaszcza, gdy sie bylo wampirem.
      Czujac sie idotycznie, czekała w holu. Przywdziewała na bole ramiona plaszcz, gdy sie pojawił. Sklonila glowa w jego kierunku.
      - panie. - zaczeła - samochod juz na nas czeka - dodała pogodnie wkladajac torebke pod pache, by przyjac od ghula tablet, ktory mial ja informowac o tym lub owym. I tak go zostawi pojedzie, ale po prostu chciala wiedziec na biezaco. Przy okazji byl jej organizerem. Przepusciła Marcusa, by samej isc pare krokow za nim az w koncu wsiedli do zaparkowanej limuzyny.
      Pierwsze kilka kilometrow uplynelo w milczeniu, gdzie prawie momentalnie wtopila nos w tablet.
      - o 23,30 ma sie odbyc bankiet. - poinformowała - o ile sie spotkanie nie przedluzy. Oczywiscie jesli chcecie, panie, mozemy wrocić zaraz po nim do domu. - uniosła na chwile wzrok - dzisiaj nie macie, panie wiecej spotkan. Jedno zostalo odwolane.
      Mowila dalej o kolejnych spotkaniach a potem przeszla do bardziej przyziemnych czynnosciach.
      - Jestem takze rada, ze spodobaly sie Wam patrole wokol domu. Chodzilo mi juz cos podobnego wczesniej, ale nie chciala wprowadzac tego projetu w zamysl bez Twej aprobaty. Niestety podczas jednego doszlo do malych nieprzyjemnosc. Owy incydent spowodowal uszczerbek u jednego ze straznikow a i cel zdolal sie ulotnic w pobliskich kanalach - poslala przepraszajacy usmiech. - kamery zaaobserwowaly intruza kolo murow posiadlosci... Miałam nadzieje go zlapac i przeprowadzic rozmowe, ale... nie dane mi bylo. Obiekt sie ukryl... Zatem wrocilam niosac towarzysza z powrotem. Wybaczcie panie, wiem, ze powinnam o tym zameldowac, ale mieliscie pilniejsze sprawy. - spojrzała na niego.

      [wybacz za literki jak sa ;>]

      Usuń