8 maja 2016

Wydarzenie grupowe I - "Gdzie jesteś?" cz.1.

„GDZIE JESTEŚ?” 
 część pierwsza 
 
Opuszczone złomowisko wydawało się w tej chwili prawdziwą oazą spokoju. Znajdowało się na uboczu, z dala od ruchliwej drogi i tętniącej życiem części miasta. Cała ta dzielnica sprawiała wrażenie nieco zapomnianej i poniekąd zatrzymanej w czasie. Hunter doskonale pamiętał, że większość okolicznych budynków niemal nie zmieniła się od stu lat. Stare kamieniczki poważnie nadgryzł ząb czasu, tak jak i większość okolicznych budynków. Większość miejsc nie została rozbudowana, niektóre stare sklepy zmieniły branżę, a jedyną poważniejszą zmianą wydawało się samo złomowisko. Kiedyś w jego miejscu znajdował się plac przeznaczony pod budowę dużego domu towarowego czy czegoś podobnego. 
Hunter nie mógł oprzeć się refleksji, że teraz – po prawie stu latach – jego historia zatoczyła koło i na nowo powróciła do punktu wyjścia. Znowu pracował dla Księcia, Marcusa Crowforda. Znów tropił niepokornych Brujah, zwolenników dawnego Księcia. Znowu wszystkie tropy prowadziły go do tej części miasta. Wszystko było pozornie takie jak dawniej. Jedynie wyznawane przez Huntera wartości uległy zmianie. Wtedy naprawdę wierzył – a może tylko chciał wierzyć? – w Camarillę i wszystkie piękne wartości, tak ważne dla Księcia. Chociaż nadal szczerze szanował Marcusa, nie mógł zgodzić się z ideami Camarilli. Najpewniej w innych okolicznościach nie przyjąłby tego zlecenia. W swoim prywatnym kodeksie łowcy głów, zawsze odmawiał zleceń niezgodnych z jego przekonaniami. Nie przywiązywał wagi do tego czy pracuje dla Księcia, Primogena czy Arcybiskupa, ważne było tylko to, co miał zrobić. Właśnie dlatego nigdy nie godził się działać na szkodę Cyganów, Garou, niewinnych ludzi lub Pariasów, no i rzecz jasna Anarchistów. Tym razem jednak zbyt dobrze pamiętał chaos i krzywdy jakie wyrządził Książę Brujah i jego sprzymierzeńcy. Ich działania nie miały nic wspólnego z czystymi ideami Anarchistów, więc nie zasługiwali na jakąkolwiek litość. Brujahowie zawsze byli jak bydlęta, jak ludzie... Byli dobrymi kompanami zarówno do walk, jak i do wspólnej zabawy. Niestety nawet po przeżyciu dekad, albo i wieków, brakowało im w pewien sposób rozsądku, myśleli zbyt ludzkimi kategoriami. Trochę niczym dzieci bawiące się potężną bronią. Dlatego nawet pomimo całej ich waleczności to miała być prosta misja. Czwórka mącicieli próbująca przekonać innych do swoich racji, nie powinna być zbyt dużym wyzwaniem. 
Z ostrożnością dzikiego drapieżnika, Hunter bezszelestnie przekradł się w kierunku kryjówki na złomowisku... Ku jego zaskoczeniu miejsce okazało się całkiem opustoszałe. Wyostrzone, zwierzęce zmysły podpowiadały mu, że musieli stąd odejść niedawno, zewsząd dawało się wyczuć bardzo świeże tropy – zarówno poszukiwanych buntowników, jak i kogoś jeszcze. Wszędzie panował niesamowity bałagan, zupełnie jakby ktoś w wielkim pośpiechu przewrócił całe to miejsce do góry nogami. Na niewielkim stole znajdował się komputer, albo raczej coś co z niego zostało. Zupełnie jakby jakiś nadgorliwy Brujah potraktował urządzenie kijem bejsbolowym. Obok zniszczonego sprzętu oraz na podłodze walało się pełno papierów i teczek z dokumentami. Wszystko było rozrzucone, zupełnie, jakby ktoś w pośpiechu szukał najważniejszych papierów, by je zabrać. Książę sugerował udział Sabatu w pomocy buntownikom, czyżby chodziło właśnie o to? W końcu Brujahowie nigdy nie zawracaliby sobie głowy dokumentami. Chyba że próbowaliby ukryć coś ważnego. 
Z uwagą przejrzał porozrzucane papiery. Jak widać pośpiech nie wyszedł na dobre buntownikom. Spora część dokumentów zawierała ciekawe informacje. Zdjęcia, adresy, spis imion i, co najciekawsze, dość sporo notatek o członkach klanu Tzimisce. Hunter uśmiechnął się pod nosem. 
„Chciałeś swojego dowodu Marcusie...” mruknął sam do siebie przekładając wszystkie istotne dokumenty do jednej teczki. Książę zapewne z wielkim zainteresowaniem zechce się z tym zapoznać. W końcu od samego początku słusznie podejrzewał, że Sabat maczał w tym palce. Tylko właściwie po co? Liczyli, że przeciągną na swoją stronę zwolenników dawnego Księcia? Co Sabat by na tym zyskał? Grupkę odszczepieńców? Hunter szczerze wątpił, czy nawet po zebraniu buntowników z całego Los Angeles, byłoby ich na tyle dużo by dało się stworzyć z nich jakąkolwiek znaczącą sforę. Z drugiej jednak strony nigdy nie należało lekceważyć zagrożenia. Ale to był już problem Księcia Crowforda. 
Hunter postanowił nie zgłębiać dalej tematu. W Los Angeles był tylko gościem. Zatrzymał się tu na jakiś czas i pewnie niedługo ruszy dalej swoją drogą. Nie orientował się zbyt dobrze w tutejszych problemach, zwłaszcza politycznych. Lepiej by zajął się tym szeryf. Na wszelki wypadek przejrzał jeszcze tylko ostatnie papiery. Jedne z nich opatrzone były tytułem Gangrel. Wewnątrz znajdowało się zdjęcie jakiegoś klubu i znak klanu Tzimisce. Nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego. Wielu Gangreli, nawet nie będących odszczepieńcami, od czasu do czasu dogadywało się z Sabatem. On sam przyjmował zlecenia zarówno od członków Camarilli, jak i Sabatu. Wszystko zależało od tego w jakim mieście się zatrzymywał. Już miał dołożyć dokumentacje do reszty papierów dla Księcia, kiedy dostrzegł niewielką notatkę na marginesie. Dwa imiona: Hunter/Tiberius. Zaskoczony przejrzał ponownie dokumenty. Czego Sabat lub Brujahowie mogli chcieć od niego i jego stwórcy? O co tu chodziło? Z irytacją złożył dokumenty i schował do kieszeni. Może i cała reszta była jedynie problemem Księcia, ale ostatnie akta były już zdecydowanie sprawą wyłącznie osobistą. I zamierzał sam ją rozwiązać, zaczynając od tajemniczego klubu na Wzgórzach Hollywood... 

*** 
 
Niemal cała droga do klubu upłynęła mu na ponurych rozmyślaniach. Coraz częściej uświadamiał sobie jak głupi był nie chcąc nawet wysłuchać swego stwórcy kiedy miał okazję. Teraz, z biegiem lat, odkrywał coraz to nowe tropy o swoim ojcu. Większości z nich nie rozumiał, chociaż instynktownie przeczuwał jak bardzo były one ważne. Nie raz spotykał już na swojej drodze potężne i wpływowe wampiry darzące Tiberiusa wielkim szacunkiem. Czasami samo imię stwórcy było jak klucz otwierający przed nim wszystkie drzwi. Tiberius był jak potężny cień, wciąż subtelnie wpływający na jego życie. Jak mentor, który nadal obserwuje go zza kulis, od czasu do czasu pociągając za odpowiednie sznurki. Mimo to, Hunter nadal nie wiedział kim tak naprawdę był jego ojciec. Jakie tajemnice krył? Jaki to wszystko miało mieć jeszcze wpływ? Chyba w końcu nadeszła pora by poznać prawdę. Wchodząc do klubu Hunter obiecał sobie, że niezależnie od tego, czego się dowie, znajdzie swojego stwórcę i tym razem nie odpuści, póki nie wyjaśni z nim wszystkiego. 
Zdecydowanie wkroczył do klubu. Muzyka, którą wyraźnie słyszał jeszcze przed wejściem do środka, teraz uderzyła go swoim, niemalże ogłuszającym, hałasem. Rozejrzał się po wnętrzu. Panował tu półmrok, rozświetlany migoczącymi, kolorowymi lampami. Na całkiem sporej scenie odbywał się chyba właśnie jakiś rockowy koncert. Niedaleko sceny bawiła się oryginalnie ubrana grupka osób, tańczących do ostrych brzmień elektrycznych gitar i perkusji. Dalej, przy barze, mniejsza grupka podobnych „oryginałów” sączyła kolorowe drinki. Chociaż dopiero się tu zjawił, Hunter już czuł się zmęczony tym miejscem. Szczerze nie znosił lokali takich jak ten. 
W tej chwili jeszcze bardziej brakowało mu lasu – tej wspaniałej, kojącej ciszy i swobody, jakiej nie można było zaznać ani tu, ani nigdzie w mieście. Nie rozumiał jak w ogóle można żyć w taki sposób, gnieżdżąc się w dusznych i ciasnych metropoliach... W tej chwili chciał jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi i opuścić ten lokal. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, niemal wpadła na niego młodziutka dziewczyna. Wyglądała jak gotka, choć nie była ubrana w aż tak krzykliwy sposób, jak inni goście klubu. Hunterowi bardziej przypominała jakieś widmo z epoki wiktoriańskiej niż współczesną nastolatkę. 
– Mój pan spodziewał się, że się tu zjawisz. Kazał ci to przekazać... – powiedziała, starając się jak najdyskretniej wcisnąć mu w dłoń niewielką kopertę. Była wyraźnie zdenerwowana. Nie potrafiła ukryć pewnego niepokoju i co chwilę dyskretnie rozglądała się na boki. – Musisz już iść... – dodała szybko, po czym odwróciła się i ponownie ruszyła w stronę baru. 
Hunter był jednak szybszy. Złapał ją za rękę, nie pozwalając jej odejść. 
– Zaczekaj chwilę, musisz mi powiedzieć... - zaczął jednak nie dała mu dokończyć. 
– Pan kazał przekazać, że dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. – powiedziała, zupełnie jakby recytowała wyuczoną wcześniej formułkę. Po chwili jednak odezwała zupełnie innym tonem – Ale teraz naprawdę musisz już iść... Proszę zrób to... – dodała niemal błagalnie, co wydawało się jeszcze dziwniejsze niż całe to spotkanie i wiadomość od tajemniczego pana. 
Puścił rękę ghula, po czym skierował się do wyjścia. Miał wrażenie, że czuł na sobie jej wzrok, odprowadzający go aż do drzwi klubu. 
Dopiero gdy znalazł się na zewnątrz i upewnił się, że w okolicy nie ma nikogo, zajrzał do koperty podarowanej mu przez tajemniczą dziewczynę. W środku znajdowała się krótka wiadomość z jutrzejszą datą i adresem. Nic więcej, żadnego podpisu czy choćby słowa mogącego naprowadzić na jakikolwiek trop. W tej sytuacji pozostawało tylko jedno. Hunter miał tylko nadzieję, że starczy mu czasu i zdąży dowiedzieć się więcej przed nastaniem świtu... 

*** 
 
Primogen Malkavian z uwagą wpatrywał się w przestrzeń. Hunter mimo woli poczuł nieprzyjemny dreszcz. Obserwując wiekowego wampira czuł, jakby tuż za jego plecami stała jakaś niewidzialna osoba, którą potrafią dostrzec jedynie bystre umysły Widzących. Nie była to komfortowa sytuacja. Na dodatek wewnętrzny instynkt wciąż podpowiadał mu, że nie powinien ufać Malkavianom. Wszyscy oni byli albo zbyt podstępni by im wierzyć, albo zbyt zagubieni we własnym szaleństwie, by w ogóle móc im wierzyć... 
– A tacy jak ja są zbyt groźni. Jak pająki tkające swoje sieci, by coraz bardziej zaplątać w nie innych. Tak właśnie mnie postrzegasz? – spytał, chociaż brzmiało to raczej jak stwierdzenie, kontynuujące myśli Huntera – Ale mimo to zdecydowałeś się prosić mnie o pomoc... 
– I mam nadzieję, że zechcesz mi jej udzielić. – odpowiedział Hunter czując się nieswojo. Nawet młodzi Malkavianie już nie raz zaskakiwali go swoją przenikliwością. Vangelis jednak był jedynym znanym mu dotąd prorokiem. Hunter nigdy nie mógł pojąć jakim cudem ten dziwny i nieszkodliwy klan mógł kiedykolwiek być największą potęgą wampirów. Kiedy jednak po raz pierwszy spotkał Vangelisa, wszystkie te nierealne historie o „anielskich” mocach Malkava, nagle wydały się jak najbardziej uzasadnione. Chociaż wiedział, że to bezcelowe i tak starał się nie okazywać Primogenowi swojego zmieszania jakie czuł w czasie tej rozmowy. Uważając, by nie dać się zbić z tropu kontynuował. – Nie zależy mi na przepowiedni. Jeśli nie chcesz zdradzić mi tego co wiesz, to nie będę nawet próbował przekonywać cię do zmiany zdania. Może to nawet lepiej bym nie znał swojego dalszego losu. Proszę cię jedynie o jakąkolwiek pomocną radę... 
Primogen w milczeniu spojrzał na krótki list, przesuwając powoli palcami po idealnie wykaligrafowanych literach. 
– Włada magią krwi, choć nie jest jednym z Tremere. Poszukuje, spoglądając ponad zasłoną tajemnic. Ma wielkie cele... ale nie daj się zwieść jego wężowemu językowi. Tam gdzie się udasz, nie odnajdziesz już drogi powrotnej. Nie znajdziesz prawdy, tylko rozgrywkę, eksperyment, ciężką pracę i sto lat poświęcenia. Bądź czujny i uważaj na cień, który cię pochłania. Odpowiedzi szukaj w labiryncie pod zgaszonymi gwiazdami. Pomoc odnajdziesz spoglądając w oczy ciemności, słuchając słów zagubionego dziecka. Ale nawet wtedy ufaj tylko sobie, poluj niczym samotny wilk, a znajdziesz to czego szukasz. – prorok z uwagą i starannością wymawiał każde słowo, po czym jak gdyby nigdy nic, wrócił do swego poprzedniego tonu i dodał – To wszystko co mogę ci powiedzieć. Wykorzystaj to dobrze. 
Hunter czuł się nieco dziwnie. Co prawda sam tego chciał, jednak czuł się teraz o wiele bardziej skołowany niż wcześniej. Słowa Primogena nie rozjaśniły niczego, wręcz przeciwnie, stworzyły jedynie kolejne pytania. Niemniej nie zamierzał się wycofać. 
Podjął już decyzję. Odnajdzie stwórcę i rozwikła tą zagadkę... niezależnie od tego co ma się stać. 

ciąg dalszy nastąpi :)
 
Jeśli ktoś przetrwał cały ten tekst to naprawdę podziwiam za ogrom samozaparcia. A jeśli komuś się to spodobało i chciałby wziąć udział w dalszych częściach notki to będzie mi szalenie miło. Tymczasem dziękuję Ravenowi, za zgodę na wykorzystanie Vangelisa w akcji. No i odsyłam wszystkich do zakrytej przeze mnie notki Hellen - TUTAJ.

5 komentarzy:

  1. W końcu znalazłam czas, żeby przysiąść i przeczytać notkę!
    I w sumie nie żałowałam. :) Zapowiada się naprawdę ciekawa akcja, szczególnie po przeczytaniu końcówki. I jeżeli chcesz (i w ogóle w jakiś sposób będzie pomocna w tej sprawie), Lisa chętnie zamiesza się w całe rozwikływanie zagadki. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja przeczytałam już wcześniej, ale blogger odmawiał mi współpracy i nie mogłam skomentować. :)
    Notka naprawdę ciekawa. Hunter widzę dość oryginalny w swoich przekonaniach i znajomościach. Lubię go coraz bardziej. ;) Końcówka już w ogóle mi się podobała, bo masz dryg do malkaviańskości. No i wyczuwam pewne nawiązania do gry komputerowej... Czy słusznie?
    Czytało mi się to bardzo dobrze i naprawdę się wciągnęłam. Jeśli będziesz chciał to z chęcią wmieszam w Twoją historię moją Danicę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejna świetna notka. Naprawdę coś ostatnio mi dogadzacie z tymi notkami. ;)
    Przeczytałam całość i to z prawdziwą przyjemnością. Bardzo ciekawa historia i na dodatek szalenie mi się podoba Twój styl pisania.
    Końcówka brzmi niecodziennie. Magia krwi, mroczność, tajemniczość, knucie i wężowy język... Czyżby Seti? :D To już chyba mam parę pomysłów na nasz wątek.
    W każdym razie - świetna notka, czekam na ciąg dalszy! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogarnęłam się na tyle, by w końcu nadrobić zaległości na blogu i pierwsze co, to wiedziałam, że muszę przeczytać, jakie to wydarzenia miały miejsce w życiu postaci, w tym przypadku Huntera.
    Przemknęłam przez tekst zdanie, po zdaniu w tak ekspresowym tempie, że nawet nie wiem kiedy się skończyło. Ale wiem, że mi miało. Pojawienie się nazwy mojego klanu, tfu, znaczy się klanu Tzimisce sprawiło, że się uśmiechnęłam pod nosem. A postać Vangelisa to ciekawe urozmaicenie... I czy można znaleźć tam jakieś odniesienie do Setytów, czy może konkretnego – Setiego?
    Jest klasa! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrabiam dzisiaj wasze notki i muszę przyznać, że Twoja mi się chyba najbardziej podoba.
    Jest klimat. I widać, że siedzisz w systemie, bo fajnie pokazujesz te niuanse. Fragmenty o Brujah jako bydlętach, niedopasowanie do schematów i końcówka z Malkaviańską przepowiednią. Dla mnie prawdziwa bomba. Tak jak Heretika - przemknęłam przez tekst ekspresowo i nie mogę przeboleć tego, że urywa się w takim momencie. Chcę kontynuacji! ;)
    W ogóle podoba mi się epizod z Vangelisem i chętnie zobaczyłabym w kolejnych częściach notki, takie epizody z innymi postaciami (w razie czego też jestem chętna!).
    Inni kombinują i zgadują czy są odniesienia do Setytów to ja też pokombinuję, bo wydaje mi się, że wyłapałam akcent odnośnie Nosferatu - patrzenie w oczy ciemności, kojarzy mi się bardzo z Nosferatu. Dobrze myślę? Liczę, że przepowiednia się będzie stopniowo spełniać. ;)

    OdpowiedzUsuń