1785, Wersal
Była na tyle dobrze urodzona, by swoją obecnością umilać czas młodszej o dwa lata Elżbiecie Burbon. Od kilku lat przyjeżdżała tu każdego lata, by całkiem niedawno zostać zaproszoną na stałe, jako dwórka, powierniczka sekretów, kolejna niczego nieświadoma istota. Choć przypadło jej w udziale namawianie Elżbiety do zamążpójścia, choć powinna była wychwalać Józefa, brata Marii Antoniny, ponad wszystko, zdawała się nie wpasowywać w przyjęte ludzkie konwenanse. Bardzo szybko pojęła zasady gry w szachy, parę razy nieomal nie ograła doradcy króla, którego podszepty rozgryzła niemal równie szybko. Choć był porywczy, gwałtowny i impulsywny, choć stanowił zupełne jej przeciwieństwo, nauczył ją kilku niezwykle ważnych rzeczy. Po paru miesiącach potrafiła rozmawiać o polityce, książkach i sytuacji wewnętrznej Francji. To od niego dowiedziała się również, że jedyne, co ma w świecie jakąkolwiek wartość to informacje.
1789, Wersal
Sytuacja była coraz bardziej napięta. Widziała, jak doradca z dziwnym błyskiem w oku szepce królowi na ucho rozwiązania problemu. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zwołanie Stanów Generalnych, dopuszczenie trzeciego stanu do głosu poskutkuje rozlewem krwi wrzącej od długo tłumionego poczucia niesprawiedliwości w świecie. I on o tym wiedział. Z niepokojącym podnieceniem obserwował jak słowami wzbudza rewolucję. Co gorsza, król był przekonany, że podejmuje próby uratowania swego kraju. W przeddzień zdobycia Bastylii miał oczy nabiegłe krwią, a próby przemówienia mu do rozsądku, do sumienia, spełzły na niczym. Okazał się istotą bez sumienia, której serce stało niewzruszone. Dosłownie i w przenośni. Człowiek (?), który tyle ją nauczył, który poświęcił jej tyle czasu postanowił zmienić ją w podobną sobie. Jak później się okazało – uratował jej tym życie.
1794, Paryż
Niezbyt dworsko, acz elegancko ubrana wpatrywała się w twarze sędziów. Ręce miała złożone, palcami przesuwała po chłodnej, nienaturalne bladej skórze. Jej serce nie biło już piąty rok, przestała używać jakiegokolwiek pudru – bladość była bowiem wyrazem piękna. I nic w niej nie drgnęło, gdy jej przyjaciółce, jej kochanej Elżbiecie, gilotyna odcięła głowę. Pan kazał jej trzymać się blisko księcia Karola. Wiedział, że Karol wróci kiedyś do Francji, że wróci odebrać tron. A wraz z nim miała wrócić ona. Obiecał, że będzie jej pilnował, że będzie tuż za nimi, by nie zostawić jej samej. Ale nie wrócili z królem do Francji, to już nie był ich dom. Zmieniając miejsca zamieszkania, trzymali się gdzieś na pograniczu szlachty i najlepszych źródeł informacji. Już niedługo miała się przekonać, że nie pasuje do jego stylu życia. Patrzyła na niego spod byka, gdy wracał poobijany i zakrwawiony, gdy zaczynały krążyć dziwne plotki.
1867, Schönbrunn
Nie mógł wytrzymać bez zamieszania. Wpadał w obłęd, gdy było zbyt spokojnie, gdy było zbyt cicho. Już wtedy widziała, że nie dostrzega luki między swoimi naukami, a działaniami, że nie potrafi spokojnie, cicho zbierać informacji. Że nie potrafi czekać. W górnych salach trwała właśnie koronacja Franciszka Józefa. Z delikatnym uśmiechem na twarzy skłoniła się wdzięcznie, opuszczając salę zaniepokojona jego nieobecnością. Ślady krwi widoczne były już w zachodnim korytarzu. Pchnęła drzwi do jednej z komnat. W momencie, w którym na podłodze zobaczyła pięć martwych ciał zdecydowała, że nie ma już Stwórcy. I gdy wydano na niego wyrok, beznamiętnie odwróciła wzrok.
1905, Londyn
Sama musiała się nauczyć, kto jest wart jej uwagi. Szybko zorientowała się, że pozornie niewiele nieznaczące Wampiry z Nosferatu, mogą powiedzieć jej więcej niż ktokolwiek inny. A ona pozostała uosobieniem cnoty w tym brudnym, groteskowym mieście. Trzymała się z dala od mężczyzn, skrupulatnie chodziła do kościoła, pracowała w szwalni, nie zapominając o kontakcie z tymi największymi, siedzącymi w pałacach. Suknie, które szyła na granicznej ulicy East Endu prała i usztywniała pani Doyle – stara, schorowana kobieta, niegdyś szlachcianka. Przedstawiła ją swojemu synowi – Arthurowi. Człowiek ten, dziwnie zafascynowany sprawami, które nie powinny go dotyczyć, potrafił prowadzić niezwykle interesujące rozmowy. Miał olbrzymią wiedzę, którą wykorzystywał w swoich powieściach. Czytała je z zapartym tchem, dopytując o szczegóły. Wiedziała już jak fałszuje się dokumenty, w niedługim czasie podzieliła jego wiedzę na temat zjawisk chemicznych i fizycznych. Wiedziała, że musi korzystać ze wszystkich dostępnych tu źródeł wiedzy. Wiedziała, że zbliża się wojna.
1943, Pentagon, Virginia
Choć technologia rozwijała się w tempie, za którym nie wszyscy nadążali, stała przed maszynami, zajmującymi trzy ogromne sale. Mrugające światła, guziki, wypluwane przez maszyny skrawki papieru – jakby dopiero po ponad stu pięćdziesięciu latach znalazła miejsce, w którym czuła się znośnie. Na jej ramieniu widniała amerykańska flaga. Już dawno zapomniała o swojej ojczyźnie. Uciekła z Europy, gdy zdała sobie sprawę, że informacje w ogniu krzyżowym nie są aż tyle warte, co zza oceanu. Oprócz obsługi najnowszych technologii, została przyjęta do wojskowego programu nauki języków – miała wyskrobywać jak najwięcej informacji, szczególnie od Niemców i Rosjan. Parę lat później, gdy temperatura drugiej wojny światowej opadła do zimnej wojny – oprócz zbierania informacji badała również technologie IT oraz tłumaczenie maszynowe w towarzystwie amerykańskich lingwistów.
2016, Los Angeles
Mając za sobą krótką służbę w wywiadzie, poczuła, że musi zniknąć. Pozorowanie swojej śmierci po raz drugi w erze globalizacji i totalnej inwigilacji nie należało do najbezpieczniejszych posunięć, ale było konieczne. Uśmiechnęła się lekko, dygnęła uprzejmie i przedstawiła się Księciu. To coś, czego umysł ani mięśnie nigdy nie zapomniały, a w czym odnajdywała się idealnie. Nie była rewolucjonistką, żyła w świecie etykiety, dobrych manier i chłodnej kurtuazji. A teraz mogła przysłużyć się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz